środa, 29 lipca 2015

"Próby ognia" - James Dashner

źródło: www.matras.pl
Tytuł: Próby ognia
Tytuł oryginalny: The Scorch Trials
Autor: James Dashner
Ilość stron: 411
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Wydanie polskie: 2014
Wydanie oryginalne: 2013
Ocena: 7/10

Opis książki: (źródło: www.matras.pl)
“Próby ognia” to druga część trylogii ‘Więzień Labiryntu”, autorstwa Jamesa Dashnera. Książka ta klimatem przypomina bestsellerowe “Igrzyska Śmierci” - dla fanów tego gatunku to kolejna okazja na przeżycie wspaniałej przygody. Po znalezieniu wyjścia z Labiryntu Streferzy byli przekonani, że to koniec ich ucieczki oraz że odzyskają wszystko, co utracili. Nie wiedzą jednak, że na zewnątrz czeka na nich znacznie groźniejsze zadanie oraz wiele niebezpieczeństw. Wydostanie się z Labiryntu było bowiem początkiem ich drogi - teraz muszą oni przedostać się przez najbardziej spaloną część świata i nie stracić przy tym życia…

     "Więzień labiryntu" podobał mi się bardzo, więc podczas lektury drugiego tomu oczekiwałam takiego samego "efektu wow", jak i w przypadku poprzednika. Niestety, troszeczkę się zawiodłam.
Pierwszą rzeczą, jaką chcę wytknąć "Próbom..." jest tzw. syndrom "Niezgodnej". Żartobliwie nazwałam tak trylogię, w której pierwsza część zaskakuje niesamowitymi zwrotami akcji, a druga pod tym względem odrobinkę kuleje, jak było w przypadku serii Veroniki Roth. W "Więźniu..." nie mogłam doczekać się, co będzie na następnej stronie, natomiast tu akcja znacznie przystopowała i po pewnym czasie po prostu zaczęłam się nudzić. Mam nadzieję, że kolejna część, czyli "Lek na śmierć" nadrobi zaległości i kompletnie wciśnie mnie w fotel :)
     Po lekturze "Prób ognia" mam mieszane uczucia, i w stosunku do Teresy, i do wszystkich innych, ponieważ ta książka odrobinę zmieniła nastawienie do niektórych postaci. Myślę, że dodanie do fabuły nowych charakterów, takich jak mieszkańcy zarażonego wirusem miasta dobrze zrobiło trylogii, ponieważ ich osobowości są tak odmienne, że aż trudno nie pokochać tych Poparzeńców. Brenda chwyciła mnie za serce od pierwszego wejrzenia, polubiłam ją o wiele bardziej niż Teresę. Wydała mi się dziewczyną z charakterem, które zawsze lubię w tego typu książkach, i mam nadzieję, że jej wątek nie zakończy się na "Próbach ognia". Thomas za to zmienił się, niestety na gorsze. Jego dosyć zimna krew w poprzedniej części została zastąpiona przez rozlazłość i "gdzie jest Teresa? co z nią się dzieje? olać wszystkich, idę jej szukać" i tym podobne rozmyślania. Wątek iście 'teresowy' przeciągał się i przeciągał, aż w końcu zaczynałam mieć go dość.
   Pustynia, Poparzeńcy, palące słońce i bezpieczna przystań 160 kilometrów stąd były jednak odrobinę mniej interesujące od Labiryntu. Brakowało mi tej nutki adrenaliny, ciekawości, co się stanie dalej, zaskakujących zwrotów akcji... Śmierci bohaterów nie robiły na mnie takiego wrażenia - po prostu: idą, giną, do widzenia, goodbye. Realia, które miały się chyba wydać przerażające i megadystopijne, wydały się nudne i bezpłciowe. 
      Okładka "Prób", choć wielu osobom się nie podobała, mi przypadła do gustu i choć niekoniecznie oddawała klimat powieści pasowała mi i do tytułu i doskonale wpasowywała się w oprawę graficzną. 
     Ogólnie książka mi się podobała, ale jak na możliwości tego autora wypadła raczej słabo. Wiem, że pana Dashnera stać na więcej i liczę na coś lepszego w "Leku na śmierć". Serdecznie polecam wszystkim, którym podobał się "Więzień labiryntu"!
Patty

poniedziałek, 27 lipca 2015

"Matt Hidalf i Klątwa Cierni" - Christophe Mauri

źródło: www.matras.pl
Tytuł: Matt Hidalf i Klątwa Cierni
Tytuł oryginalny: Mathieu Hidalf et le sortilege de Ronces
Autor: Christophe Mauri
Ilość stron: 368
Wydawnictwo: Znak
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2014
Ocena: 7/10

Opis książki: (źródło: www.matras.com)
Na polanie w lesie Elity ktoś zaatakował grupę adeptów. Magiczna łania, Błyskawica Widmo, zniknęła, a na Akademię Elity została rzucona Klątwa Cierni. Nikt nie może wyjść ani wejść do szkoły. Z poufnych źródeł dowiedzieliśmy się, że Matt Hidalf otrzymał tajemniczą wiadomość od kapitana Luisa Serry, który musi uratować szkołę. Razem muszą złapać zdrajcę, sojusznika przerażających braci Estaff.



Recenzja:
     "Matt Hidalf i Klątwa Cierni" to druga część serii o przygodach młodego członka Akademii Elity, jaką miałam okazję przeczytać. "Błyskawica Widmo", pierwsza część, spodobała mi się, ale bez fajerwerków, to samo zresztą mogę powiedzieć o drugim tomie (niestety na tym blogu nie napisałam recenzji pierwszego). Uważam, że książka mogłaby mnie zachwycić, gdybym sięgnęła po nią dwa-trzy lata wcześniej. Niektóre wątki, wydarzenia czy absurdalność postaci po prostu rażą, kiedy jestem przyzwyczajona do "poważniejszych" książek i wiem, że tak naprawdę można by było to zrobić o wiele lepiej. Myślę, że jest to idealna lektura, dzięki której możemy oderwać się od cięższych pozycji i się zrelaksować. Jest to delikatna mieszanka książki dla dzieci i przyjemnego fantasy, która może spodobać się wszystkim. Sama nie uważam jej za dzieło sztuki i podchodząc do jej czytania, wiedziałam, że takim nie będzie, jednak miło spędziłam dwa wieczory, poznając przygody Matta. 
     Jedno muszę przyznać: zawiłość i tajemnice krążące wokół sławnej klątwy cierni to zdecydowanie plus powieści. Mimo tego, że skutecznie wzbraniałam się przed podobieństwem tej książki do "Harry'ego Pottera", to jednak niektóre momenty przypominały mi o młodym czarodzieju, nie tyle w fabule, co w sposobie jej prowadzenia. 
   Autor w tej książce przedstawił tradycyjną walkę między dobrem i złem, aczkolwiek nigdy nie można powiedzieć, kto jest kim, a zwroty akcji zaskakują. Końcówka natomiast kompletnie nie pasuje do tego, czego się spodziewałam, z chęcią więc sięgnę po kolejną część, kiedy tylko będę mogła. 
    Postacie są bardzo zróżnicowane, nadzwyczajne i, koniec końców bardzo ciekawe. Żaden z nich nie jest w najmniejszym stopniu schematyczny, przez co od razu zyskały moją sympatię. Trzy Julity - choć w tej części na pierwszym planie była tylko Złota, stały się moimi ulubionymi postaciami, inteligentnymi, pięknymi dziewczynami, które swoją mądrość wykorzystywały inaczej niż ich brat. Romeo Pompus, to Romeo Pompus, kochana postać, która zawsze mnie rozbawia. 
    Matt Hidalf, którego niekoniecznie polubiłam w poprzedniej części, tutaj wydawał mi się nieco bardziej rozsądny. Działał nie na swoją korzyść, lecz żeby pomóc Luisowi Serra, Akademii czy swoim przyjaciołom. Trudno rozszyfrować tą postać, odgadnąć jej prawdziwe intencje - jest on jednocześnie przebiegłym panem zła i wrażliwym, kochanym chłopcem, po którym nikt nie spodziewałby się psot, jakich dokonał. 
    Książka spodobała mi się jako krótki przerywnik pomiędzy cięższymi lekturami. Jest to pozycja, do której się nie wraca i chyba nie pozostanie na długo w mojej pamięci, ale jeśli pozostanie, to na pewno przywoła miłe wspomnienia. Serdecznie polecam!
Patty

sobota, 25 lipca 2015

"Igrzyska śmierci" - Suzanne Collins

źródło: www.matras.pl
Tytuł: Igrzyska śmierci
Tytuł oryginalny: The Hunger Games
Autor: Suzanne Collins
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Media Rodzina
Wydanie polskie: 2012
Wydanie oryginalne: 2011
Ocena: 10/10

Opis książki: (www.matras.pl)
"Igrzyska śmierci", tom pierwszy bestsellerowej trylogii Suzanne Collins, trafia do kin! To opowieść o świecie Panem rządzonym przez okrutne władze, w którym co roku dwójka nastolatków z każdego z dwunastu dystryktów wyrusza na Głodowe Igrzyska, by stoczyć walkę na śmierć i życie.

Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny – musi troszczyć się, by zapewnić byt młodszej siostrze i chorej matce, a już to zasługuje na miano prawdziwej walki o przetrwanie...

     "Igrzyska śmierci" to książka, która w wielu rankingach zajmowała pierwsze miejsca. Rozpoczynając jej lekturę, poddawałam w wątpliwość, czy naprawdę jest taka wspaniała, jak wszyscy twierdzą. Szczerze mówiąc, na początku mnie nudziła i zamierzałam nawet przedwcześnie ją skończyć. Nie wiedziałam wtedy, jaki błąd popełniam.
     Szesnastoletnia Katniss Everdeen jest jedną z bardzo nielicznych głównych bohaterek, które non stop nie użalają się nad sobą. Dziewczyna dobrze wie, w czym jest dobra, zna też swoje słabości, a nie stara się udowadniać, jaka to ona biedna, że musi występować w Igrzyskach. Taka postawa ogromnie mi się podobała, bo w sumie w większości książek musimy borykać się z infantylnymi, głupimi dziewczynkami, które w połowie książki dowiadują się, że mają ogromne, nadprzyrodzone moce i... resztę dopowiedzcie sobie sami.
     Peeta Mellark od tej pory wkracza na krótką listę moich ulubionych męskich bohaterów. Po prostu go uwielbiam, jest chyba najbardziej idealnym przedstawicielem Dwunastego Dystryktu, jakiego mogli sobie wymarzyć. Urzekł mnie swoim zachowaniem podczas igrzysk, zawsze był opanowany i nie panikował, doskonale odgrywał swoją "rolę", by zdobyć serca mieszkańców Panem. Dodatkowo Historia "chłopca od chleba" z jego udziałem jest naprawdę piękna, szczerze uśmiechałam się z zachwytu, gdy o niej czytałam.
    Gale za to nie przypadł mi za bardzo do gustu. Mimo, że było go tu troszeczkę mało, denerwowało mnie jego podobieństwo do Katniss, również biedny, również polował. Peeta był zupełnie inny, znajdował się w odmiennej sytuacji, co dodawało smaczku powieści. Natomiast Gale...
Styl pisania autorki chwyta za serce od pierwszego rozdziału. Pani Collins idealnie opisuje smutne, aczkolwiek i radosne wydarzenia - czujemy się tak, jakbyśmy sami je przeżywali. Praktycznie w każdym rozdziale spotykamy się z ogromnymi zwrotami akcji czy przerażającymi śmierciami, które wywracają świat powieści do góry nogami.  
     Podzielone na dwanaście dystryktów państwo Panem jest jak każde inne w prawdziwym świecie - rząd, który nie zawsze podejmuje dobre decyzje, prawo, które mimo swojej ostrości jest dalej łamane... brzmi znajomo? Organizowane co roku Głodowe Igrzyska służące jedynie rozrywce mieszkańców państwa są wystarczającym przykładem na niesprawiedliwość niektórych poczynań.
    Wiem, że mogłabym powiedzieć o tej książce o wiele więcej, na przykład o całej brutalności Igrzysk, o Effie i Haymitchu, o okrutności innych trybutów, ale nie wiem, w jakie słowa to ubrać. 
Podsumowując, oceniam tę pozycję na najwyższą ocenę. Jeszcze nigdy po przeczytaniu zwykłego pliku kartek nie miałam w głowie tylu pytań. Polecam ją WSZYSTKIM, którzy jeszcze nie czytali, choć sama czuję się jak ostatnia osoba, która to zrobiła.
WIEDZCIE, ŻE KOCHAM TĘ KSIĄŻKĘ CAŁYM SERCEM!
Patty

czwartek, 23 lipca 2015

"Legenda. Rebeliant" - Marie Lu

źródło: www.matras.pl
Tytuł: Legenda. Rebeliant
Tytuł oryginalny: Legend
Autor: Marie Lu
Ilość stron: 300
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Wydanie polskie: 2012
Wydanie oryginalne: 2011
Ocena: 10/10

Opis książki: (www.matras.pl)
Republika, miejsce niegdyś znane jako zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, jest uwikłana w wieczną wojnę ze swymi sąsiadami, Koloniami. Piętnastoletnia June, urodzona w elitarnej rodzinie w jednej z najbogatszych dzielnic Republiki, jest wojskowym geniuszem. Posłuszna, pełna pasji i oddana ojczyźnie, jest wychowywana na przyszłą gwiazdę najwyższych kręgów Republiki. Również piętnastoletni Day, urodzony w slumsach sektora Lake, jest najbardziej poszukiwanym przestępcą Republiki, ale kierujące nim motywy wcale nie są tak podłe jak by się mogło wydawać. Pochodzący z dwóch różnych światów June i Day nie mają powodu, by się spotkać, aż pewnego dnia brat June, Metias, pada ofiarą morderstwa, a Day staje się głównym podejrzanym. Wciągnięty w śmiertelną zabawę w kotka i myszkę, Day ucieka, próbując jednocześnie uratować swą rodzinę, a June desperacko usiłuje pomścić śmierć brata. Zbieg okoliczności sprawia, iż oboje odkrywają prawdę o wydarzeniach, przez które połączyły się ich losy. Dowiadują się też, że ich ojczyzna gotowa jest sięgnąć po wszelkie dostępne środki, by zataić sekrety. Oszałamiająca pierwsza powieść Marie Lu, pełna akcji, napięcia i romansu, bez wątpienia wciągnie i poruszy każdego czytelnika.

   "Legenda. Rebeliant" był książką, przed której czytaniem długo się wzbraniałam. Kiedy tylko brałam ją do ręki, nie byłam w stanie wykrzesać jakichkolwiek pozytywnych uczuć, aż w końcu zaczęłam się zastanawiać - czemu, do jasnej Anielki, ją zakupiłam, skoro widocznie nie chcę jej czytać? Jednak z biegiem czasu "Rebeliant" coraz bardziej mnie intrygował, aż w końcu po niego sięgnęłam. Czy warto? Jeśli czytaliście tę recenzję od samego początku, możecie zauważyć, że warto.
    Styl pisania autorki jest jednym z lepszych, z jakimi miałam okazję się spotkać. Pani Lu używa bardzo prostych sformułowań, aczkolwiek wszystko wydaje się bardzo dokładnie opisane i odwzorowane, tak jak uczucia czy przeżycia bohaterów. Czytając tę książkę, po prostu rozkoszowałam się inteligentnymi wypowiedziami postaci, pośród których żadna nie wydała mi się irytująca czy infantylna. Jedynym minusem tej książki jest jej długość - jest strasznie krótka i za szybko musimy się rozstawać z historią June i Daya. Z chęcią popędziłabym do księgarni po drugą część, ale niestety w kolejce do przeczytania mam jeszcze kilka ciekawych pozycji.
     W tej powieści praktycznie nie ma czasu na opisy. Akcja jest tak wartka, że czasami zapominamy oddychać, skupiając się tylko na przewracaniu kolejnych kartek. Dla mnie takie rozwiązanie jest idealne, ponieważ nie jestem miłośniczką opisów, ale osoby, które je uwielbiają mogą się trochę zawieść. Myślę jednak, że przy tak cudownej fabule można autorce wybaczyć wszystkie "kosmetyczne" błędy.
     Pomysł na fabułę jest dobry, a, co najważniejsze, doskonale wykorzystany. Co prawda gdzieś, np. w "Talonie" Julie Kagawa już się spotkałam z podobną, więc nie możemy mówić o kompletnej oryginalności, ale bardzo lubię takie tematy. Podczas czytania nie nudziłam się i z miłą chęcią poznawałam kolejne przygody dwójki bohaterów, niecierpliwie też czekam na możliwość przeczytania dalszych części. Muszę stwierdzić jedno: po przeczytaniu "Rebelianta" nie da się wytrzymać bez "Wybrańca". Po prostu się nie da, mimo wszystko June i Day wciąż zaprzątają nasze myśli.
     Rozdziały są pisane naprzemiennie - raz z perspektywy dziewczyny, a raz z perspektywy Daya. Autorka wykonała naprawdę dobrą robotę, ponieważ każde z bohaterów "posługuje się" inną czcionką: June bardziej dziewczęcą, a chłopak raczej prostą. Takie rozwiązanie naprawdę mi się spodobało (chociaż z początku myślałam, że to po prostu błąd w druku :P).
    A wracając do samych bohaterów, muszę zwrócić szczególną uwagę na Daya. Jest on chyba najbarwniejszą postacią w tej książce: ma niesamowicie rozbudowany charakter, ciekawą historię i nie jest kolejnym, infantylnym chłopakiem, jakich mamy na pęczki w książkach młodzieżowych. Za każdym razem, kiedy widziałam na stronie jego kwestię niesamowicie się cieszyłam, ponieważ wiedziałam, że będzie to coś mądrego i wyszukanego. Choć był poszukiwanym w całej Republice złodziejem i dopuścił się wielu aktów wandalizmu, w większości robił to tylko ze względu na swoją rodzinę. Chciał im pomóc w walce przeciw ogarniającej kraj epidemii, i choć jego wysiłki czasem spełzły na niczym, nie poddawał się i walczył dalej. Jego postawa ogromnie mi się podobała i mam nadzieję, że nie zmieni się w następnej części.
     June za to była zupełnie inna - choć przez większość życia wychowywana przez brata Metiasa, nigdy nie doświadczyła samotności, z jaką musiał borykać się Day. Od momentu zdania Próby na maksymalną ilość punktów była edukowana w najlepszych uczelniach, by w przyszłości stać się geniuszem militarnym. Jej rozważania były bardzo, ale to bardzo inteligentne i było czuć bijącą od niej mądrość praktycznie na każdym kroku: podejmowała decyzje bez względu na to, co podpowiadało jej serce. Ale jeśli myślicie, że była ona typowym kujonem, mylicie się. Czy typowi kujoni dla zabawy wdrapują się na mur o wysokości czternastu pięter?
   Podsumowując, musicie przeczytać tę książkę! Jest to wspaniała opowieść o przyjaźni, sile zaufania i tęsknoty, która czasem chwyta za serce, a czasem zaskakuje niesamowitymi zwrotami akcji.  Serdecznie polecam, bez względu na wiek czy zainteresowania!
Patty
Dzięki Wam na moim liczniku odwiedzin pojawiła się liczba 500. Dziękuję moim obserwatorom i wszystkim, którzy się do tego przyczynili. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy :)

środa, 22 lipca 2015

"Talon" - Julie Kagawa

źródło: www.matras.pl
Tytuł: Talon
Tytuł oryginalny: Talon
Autor: Julie Kagawa
Ilość stron: 416
Wydawnictwo: Mira
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2014
Ocena: 9/10

Opis książki: (www.matras.pl)
Samotnie upadną, razem powstaną
Od wieków członkowie Zakonu Świętego Jerzego polowali na smoki. Ukrywając się pod ludzką postacią, smoki przetrwały. Stworzyły Talon, potężną organizację, w której każdy smok ma wyznaczone miejsce i służy wspólnej sprawie. Z czasem stały się silne i przebiegłe, gotowe przejąć władzę nad światem.
Młodziutka Ember Hill, po wcieleniu się w ludzką postać, zostaje wysłana ze szpiegowską misją do Kalifornii. To dla niej okazja, by zakosztować życia zwykłej nastolatki, nacieszyć się wolnością przed powrotem do Talonu, gdzie czekają na nią wyłącznie obowiązki. Ember jest odważna i zdeterminowana, ale zaczyna ulegać ludzkim słabościom. Coraz częściej kwestionuje wszystko, czego nauczono ją w Talonie. Może jej przeznaczeniem jest życie wśród ludzi? Targana wątpliwościami, zapomina o ostrożności, a Zakon Świętego Jerzego jest już na jej tropie.

    "Talon" udało mi się skończyć w cztery dni, co, jak na mnie i książkę czterystustronową jest dosyć dobrym wynikiem. Muszę przyznać, że ta powieść jest jedną z tych, których nie 'połykam' od razu. Wolę podchodzić do niej kilka razy dziennie i chwilę trawić przyswojone informacje niż pochłonąć całą w przeciągu godziny, może dwóch. Bo, wydaje mi się, byłabym w stanie.
    Uwielbiam książki fantasy, jednakże ostatnio wydawało mi się, że ten rynek został opanowany przez wampiry, wilkołaki i inne motywy, które wszyscy bardzo dobrze znamy. Opowieść inna, opowieść o smokach dała już na samym początku ogromny plus, toteż podeszłam do niej nastawiona co najmniej na przeciętną lekturę. Nie zawiodłam się. 
    Ember i Garret byli dla mnie jednymi z najlepszych głównych bohaterów, jakich spotkałam w swoim życiu. Ich emocje, odczucia, myśli, zostały tak przedstawione przez autorkę, że choć narracje były rozdzielone pomiędzy dwie/trzy osoby żadna z nich nie była 'zaniedbywana'. Najlepiej czytało mi się fragmenty poświęcane Ember, z nią w czasie powieści najbardziej się zżyłam i naprawdę przeżywałam wraz z bohaterką wszystkie wydarzenia. Trudno, żeby na sam koniec łezka nie zakręciła mi się w oku..
    Język, jakim posługuje się autorka, jest odpowiedni do wieku postaci, ale najczęściej młodzieżowy i lekki. Pani Kagawa idealnie przedstawiła smocze nawyki Ember, które czasami biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. To ukazuje, że bohaterowie "Talonu" nie są perfekcyjni, tylko mają swoje wady i czytelnik nie do końca zgadza się z podejmowanymi przez nich decyzjami. 
     Wątek fabularny jest bardzo oryginalny i niespotykany, toteż od razu wciągnęłam się w czytanie i nie mogłam się oderwać. Nieczęsto można spotkać w książce smoki, a odkrywanie ich prawdziwej natury może być naprawdę interesujące. Obserwowanie rozwoju wydarzeń z perspektywy smoka oraz osoby, które je zabija jest niesamowitym rozwiązaniem, które wymaga naprawdę wielkich umiejętności pisarskich. Uczucia Garreta wobec smoków są jednoznaczne: trzeba je zabijać, bez względu na nic. Czytelnik przez całą książkę zastanawia się, co chłopak zrobi w sytuacji, w jakiej się znalazł, ale zakończenie może nie wydać się dostatecznie satysfakcjonujące. 
    Mogę z żalem powiedzieć, że ta powieść rozbiła moje serce na kawałki. Drobniutkie. Ciężko mi się pozbierać po wydarzeniach kilku ostatnich rozdziałów. Do końca chciałam, aby powieść zakończyła się inaczej, ale najwyraźniej autorka w kontynuacji szykuje nam coś niesamowitego. Mam nadzieję, że druga część, "Rogue", będzie niedługo wydana po polsku.
Książkę serdecznie polecam ludziom znudzonym schematami, którzy wśród morza powieści fantasy szukają czegoś świeżego i niespotykanego. Na pewno się nie zawiedziecie! 
Patty

wtorek, 21 lipca 2015

"Błękit szafiru" - Kerstin Gier

źródło: www.matras.pl
Tytuł: Błękit szafiru
Tytuł oryginalny: Saphirblau
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 364
Wydawnictwo: Egmont
Wydanie polskie: 2011
Wydanie oryginalne: 2010
Ocena: 8/10

Opis książki: (źródło: www.matras.pl)
Błękit Szafiru to już drugi tom Trylogii Czasu. Gwendolyn i Gideon zapatrzeni w siebie wrócili właśnie z początku XX wieku. Ale sprawy tylko się skomplikowały. Czy Strażnicy mają rację, uznając Lucy i Paula za przestępców, czy też może mylą się w swej wierności hrabiemu de Saint Germain?

Recenzja:
Jak wiecie, czytając książkę "Czerwień rubinu" wydawała mi się ona wyjątkowa i magiczna, wypełniona po brzegi doskonale zrównoważoną akcją, po prostu idealna. Jeśli to w ogóle możliwe, "Błękit szafiru" jest jeszcze lepszy. Historia, delikatnie przedstawiona w pierwszym tomie, w drugim dopiero porządnie się rozwija, choć niekoniecznie pod tym samym kątem. Odnosiłam wrażenie, że autorka specjalnie trzyma nas w bardzo wysokim napięciu, by powoli, powoli odkrywać rąbek tajemnicy. Aż ciężko uwierzyć, że przede mną tylko "Zieleń szmaragdu" i historia po prostu się zakończy. Nie chcę sobie spoilerować, ale mam nadzieję, że autorka zakończy trylogię czymś zaskakującym, by nie pozostawiać niedosytu w czytelnikach. 
Nowa postać, mianowicie Xemerius, jest chyba największym plusem tej powieści. Jego teksty czasem sprawiały, że uśmiechałam się jak stuprocentowa wariatka, a czasem po prostu żałowałam, że nie może go tu ze mną być i pocieszać, tak jak pocieszał Gwendolyn. Uważam, że dodanie go do powieści było naprawdę prze-ło-mo-wym posunięciem i nie mogę się doczekać więcej jego tekstów! 
Jeśli chodzi o nielubianego przez mnie już w poprzedniej części Gideona, teraz moja nienawiść do niego osiągnęła apogeum. Wydarzenia ostatnich rozdziałów wstrząsnęły mnie w taki sposób, że sama poczułam się odrzucona, jakbym sama była rubinowym sercem ciśniętym przez niego na skałę. Sposób, w jaki traktował Gwen był dla mnie nie do pomyślenia, po niektórych momentach doszłam do wniosku, jakim idiotą jest naprawdę. 
Gwen, jak to Gwen, też polubiłam, tak samo jak jej przyjaciółkę Leslie. Może niektóre akcje jej złości czy zrozpaczenia odrobinę denerwował, ale i tak kocham jej rozmowy z Xemeriusem czy obrażanie Charlotty.
Książka jest napisana lekkim, wciągającym językiem, który natychmiast przenosi nas w świat podróżników  w czasie. Autorka używa prostych słów, które idealnie pasują do danej sytuacji, godne podziwu jest też niesamowite odwzorowanie zachowań czy wyrażeń z dawnych czasów. Czytając tę książkę, po prostu pochłaniałam ją, rozkoszując się jej perfekcją. 
Podsumowując, "Błękit szafiru" bardzo mi się podobał, ale miał swoje niedociągnięcia. Niby wszystko wydaje się idealne, ale biorąc pod uwagę niektóre wydarzenia, myślę, że można to było zrobić trochę lepiej. Poza tym Lucy i Paula nie było tutaj za dużo, wręcz przeciwnie, jak pojawiali się, to tylko by wywrócić akcję do góry nogami. Epilog mnie kompletnie rozwalił, jeśli chodzi o informacje w nim zawarte i nie mogę się doczekać, aż przekonam się, czy autorka poradziła sobie z utrzymaniem napięcia. Oczywiście wszystko znowu polega na misjach Gideona... świat jest niesprawiedliwy.
Czy polecam tę książkę? Trudno powiedzieć, przecież wszyscy, których zachwyciła "Czerwień rubinu" już dawno mają tę książkę za sobą. Ale jeśli wahasz się, naprawdę nie warto się zastanawiać - po prostu biegnij do księgarni/biblioteki i czytaj :)
Mam nadzieję, że sięgniecie po Trylogię Czasu, bo naprawdę warto!
Patty






poniedziałek, 20 lipca 2015

"Mara Dyer. Tajemnica" - Michelle Hodkin

Mara Dyer budzi się w szpitalu, nie pamiętając, skąd się tam wzięła. Wydawałoby się, że już nic gorszego nie może jej spotkać. A jednak... To, iż nie pamięta momentu wypadku, w którym zginęli jej przyjaciele, podczas gdy ona sama w przedziwny sposób ocalała, budzi w niej podejrzenia, że kryje się za tym coś więcej. Ma rację. Mara nie może uwierzyć, że po tym, co przeszła, potrafi jeszcze się zakochać. Myli się.

Seria Michelle Hodkin o Marze Dyer jest jedną z tych, które są albo wychwalane, albo pogardzane. Wiele recenzji, które miałam okazję przeczytać, oceniało ją bardzo nisko, toteż podchodząc do lektury nie za bardzo wiedziałam, co mam o tej książce myśleć. Z początku spodziewałam się zwykłej młodzieżówki z elementami fantasy i lekkiego horroru, ale gdy tylko wzięłam tę książkę do ręki, nasunęła mi się jedna, nieco przerażająca myśl: "Alicja w krainie zombi". Nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniała mi się ta książka, z jednej strony ciekawa i obfitująca w wartką akcję, a z drugiej strony pełna typowo high-schoolowych, schematycznych problemów. Niestety, Mara Dyer jest bardzo do niej podobna.
Styl pisania autorki jest bardzo prosty i lekki, odpowiedni do wieku postaci: niekiedy poważny, a niekiedy młodzieżowy. Momenty, w których Mara przeżywa swoje psychodeliczne wizje, zostały opisane językiem, który po trochu budzi w nas przerażenie i uczucie niezrozumienia, chwilę potem rozwiane przez gwałtowne zakończenie widzenia. Kiedy dzieje się coś strasznego, czujemy się jak w słabym, ale zawsze, horrorze, w którym nie wiadomo, co stanie się dalej.
Historia przedstawiona na kartach książki niestety czasem się ciągnie, a ostatnie wydarzenia wydają się jakby zagmatwane i wymyślone na siłę. Jak na początku czujemy się zaintrygowani nietypową tematyką, to później już tylko odliczamy strony do końca powieści, podziwiając "umiejętności" autorki.
Postacie, niestety, zawiodły mnie. Główna bohaterka, Mara Dyer, wydała mi się bardzo irytująca i niezdecydowana. Mimo, że starałam się zrozumieć jej traumatyczną przeszłość po stracie przyjaciół, to nie potrafiłam. Dziewczyna nie wydawała się załamana brakiem bliskich, tylko obojętna i zaślepiona swoimi "normalnymi" problemami: a to mama, która na nic nie pozwala, a to denerwujący brat, a to upokarzająca Anna, a to Noah... a tak naprawdę jej przerażające wizje schodziły na drugi plan.
Wracając do Noaha, też niezbyt go polubiłam. Wiem, że tylko narzekam, ale takich postaci w młodzieżowych książkach jest po prostu na pęczki: bogaty, wyluzowany, mający tzw. "chody" u nauczycieli i dyrektora... Nie zaskoczył mnie niczym innym. Pod koniec książki zyskuje nieco inne znaczenie dla powieści, ale według mnie to i tak nic nie zmienia.
Jednym z lepszych bohaterów tej książki jest Jamie Roth, którego polubiłam od momentu, w którym się pojawił (nie, nie tylko ze względu na nazwisko :P). Był naprawdę chłodno myślącym, inteligentnym chłopakiem i chciałabym, aby jego historia została pociągnięta dalej, Niestety jego późniejszy los jest nieco niesprawiedliwy, ale jestem pewna, że główni bohaterowie "odkręcą" to w kolejnych częściach.
Opisów w tej powieści jest naprawdę niewiele, przeważa tu wartka akcja, z czego się bardzo cieszę. Pomysł na książkę jest interesujący i pełen potencjału, niestety odrobinę zmarnowanego. Gdyby autorka bardziej skupiła się na samej Marze, a nie na jej szkolnych problemach, powieść na pewno spodobałaby mi się bardziej. Trzeba mieć to na uwadze, że uwielbiam takie tajemnicze klimaty i pochłaniam każdą książkę, w której można takie znaleźć, dlatego sięgnę po następne części, mając nadzieję, że będą odrobinę lepsze.
Czy polecam? Owszem, warto ją przeczytać jako miły przerywnik, a jeżeli lubicie powieści z wątkiem postaci chodzącej do liceum, tym bardziej powinniście po nią sięgnąć.

Tytuł: Mara Dyer. Tajemnica.
Tytuł oryginalny: The Unbecoming of Mara Dyer
Autor: Michelle Hodkin
Ilość stron: 412
Wydawnictwo: YA!
Wydanie polskie: 2014
Wydanie oryginalne: 2011
Ocena: 6/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.

niedziela, 19 lipca 2015

"Czerwona piramida" - Rick Riordan

Carter i Sadie praktycznie się nie znają - dziewczynka mieszka z dziadkami w Londynie, a Carter podróżuje po świecie z ojcem, który jest egiptologiem. Ale kiedy rodzeństwo pojedzie z nim na wycieczkę do British Museum, sielankowy wypad może zamienić się w szaleńczą pogoń za egipskimi bogami, podróż po całym świecie i poszukiwanie prawdy o swojej własnej, dotąd obcej rodzinie...

Starożytnym Egiptem zaczęłam interesować się już we wczesnych latach podstawówki, kiedy w ramach jednego z tematów omawialiśmy na lekcji historię tego kraju. Mitologia Egiptu jednak nigdy nie ciągnęła mnie do siebie tak bardzo, jak grecka, więc prędzej czy później zostawiłam ją na rzecz bogów olimpijskich, którzy wydawali mi się ciekawsi. Jednak teraz, gdy ujrzałam w mojej blibliotece książkę Ricka Riordana dotyczącą Egiptu, postanowiłam niezwłocznie po nią sięgnąć. 
Biorąc "Czerwoną piramidę" do ręki, miałam choć nikłą nadzieję, że książka ta choć w połowie dorówna "Złodziejowi pioruna". Znając dość dobrze styl autora, wiedziałam, że podoła swojemu zadaniu i że przy czytaniu tej pozycji nie raz, nie dwa uśmiechnę się szeroko i zastanowię, skąd pan Riordan bierze takie niesamowite poczucie humoru. 
Z pewnością książka skierowana jest przede wszystkim do młodszych czytelników, co odczułam nawet ja - naprawdę młoda recenzentka. Niedorzeczność niektórych sytuacji, nieco przewidywalne wątki odbiegają nieco od standardów pozycji typowo dla młodzieży. Dla mnie jednak ta odmiana była bardzo miła, nie czułam się przytłoczona nawałnicą książek o jednej i tej samej tematyce, bo cóż powiedzieć, w tym czasie pozycje młodzieżowe w 96% wydawane są na tę samą modłę. 
Książka sama w sobie jest bardzo, bardzo interesująca. Zawiera wszystko, co powinna mieć w sobie przeciętna lektura, a nawet jeszcze więcej i nasze emocje potrafią zmieniać się w przeciągu dosłownie sekund. Opowieść jest napisana z dwóch różnych punktów widzenia - Cartera i jego siostry Sadie. Aż ciężko uwierzyć, ale choć autor ten sam, to dało się zauważyć zmiany w stylu pisania pomiędzy rozdziałami dziewczynki a rozdziałami poświęconymi Carterowi.
Wielkie brawa dla autora za ogólny zarys (i wykonanie!) fabuły. Z początku bałam się, że książka ta za bardzo będzie przypominać Percy'ego Jacksona, ale nie, jeśli boicie się powtarzalności, zapewniam, że tak nie jest. Pomysł na zapisanie wszystkiego w postaci 'nagrań' naprawdę wspaniale wygląda i nie spotkałam się nigdy z czymś takim. 
Jeśli chodzi o postacie, nie wiem dlaczego, ale jakoś trudno było mi zżyć się z nimi. Cartera nie wyobrażałam sobie w ogóle jako ciemnoskórego, ba, dla mnie był to po prostu opalony, wysoki chłopak z ciemnymi włosami. Sadie - bardzo do niego podobna, tyle że blada, jasnowłosa dziewczyna. A Ale kończąc rozważania na ten temat, są bardzo dobrze wykreowani. 
Jednym słowem, jest to bardzo pozytywna, pełna zwrotów akcji książka, która niesamowicie wciąga już po pierwszym rozdziale. Jak wspominałam, niektóre sytuacje są wręcz niedorzeczne, ale dam Wam pewną radę: spróbujcie się po prostu dobrze bawić, przy okazji poznając mitologię egipską. Nie oceniajcie tej książki jakby to miała być kolejna Niezgodna czy Igrzyska Śmierci, po prostu kochajcie ją taką, jaka jest.
PS Jeśli kiedykolwiek będziecie musieli wymyślić kod do szafki, pamiętajcie: 13/32/33. Tylko wtedy Wasze rzeczy naprawdę będą bezpieczne... albo pożarte przez Leroya!

Tytuł: Czerwona piramida
Tytuł oryginalny: The Red Pyramid
Autor: Rick Riordan
Ilość stron: 544
Wydawnictwo: Galeria Książki
Wydanie polskie: 2011
Wydanie oryginalne: 2011
Ocena: 8/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.

sobota, 18 lipca 2015

"Królowa Tearlingu" - Erika Johansen

Kelsea od zawsze przebywała w ukryciu, niewiele wiedząc o świecie poza czterema ścianami domu. Jednak w dniu swoich dziewiętnastych urodzin wyrusza, by objąć tron w Tearlingu i dowiedzieć się więcej o straszliwej przeszłości tego państwa. Czy jej bitwa ze Szkarłatną Królową Mortmesne powiedzie się, a lud stanie po stronie nowo koronowanej królowej?

"Królowa Tearlingu" jest jedną z tych książek, która zaintrygowała mnie jedynie oprawą wizualną. Jej okładka, błyszcząca, połyskująca, i, co najważniejsze, twarda, przyciągnęła mój wzrok już po wizycie w księgarni, gdzie stwierdziłam, że po prostu MUSZĘ ją mieć, nieważne, czy będzie dobra, czy nie. Ale kiedy trzymałam ją w ręku po odebraniu paczki, zaczęłam żałować tego egoistycznego posunięcia. Przecież piękny grzbiet i twarda okładka nie zastąpią bogactwa treści w książce, prawda?
Powieść należy do grubszych, ale ze względu na mniejszy format stron praktycznie się tego nie zauważa. Styl pisania autorki jest raczej ciężki, nawiązujący tematyką do czasów, w których dzieje się książka. Mimo, że nie używa tam starodawnych słów czy przestarzałych zwrotów, bez problemu da się dostrzec ciężki, odrobinę magiczny i królewski klimat tej powieści, który pozwala nam się bardziej wczuć w fabułę. Na szczęście nie przeszkadza on w czytaniu, choć musicie się przygotować na dłuższą lekturę niż w przypadku innej książki.
Akcja i opisy, o dziwo, są zrównoważone, także nie nudziłam się i bez problemu przebrnęłam przez powieść w długie trzy dni. Sama się dziwię, czemu przeczytanie zwykłej książki zajęło mi tyle czasu, ale zrzucam to tylko na jedno: brak chęci. Czasami po prostu wiedziałam, że muszę się za nią zabrać, ale coś mnie od niej odpychało, musiałam znaleźć sobie inne zajęcie, byle tylko nie czytać tej książki. Nie wiem, od czego to zależy, może tę powieść powinno się czytać tylko w odpowiednim humorze?
Świat wykreowany przez autorkę jest bardzo realistyczny i doskonale pasuje do idei książki. Królestwa sterroryzowane przez Szkarłatną Królową Mortmesne robią wrażenie, prawda? Mamy  też miecze, konie i dobrze rządzącą królową, czyli to, co lubię w prawie każdej powieści, w jakiej pojawia się ten motyw. Jeśli chodzi zaś o wrogów naszej Kelsea, również zostali wykonani bardzo dobrze. W pewnych momentach moźemy obserwować tok wydarzeń z ich perspektywy, także poznajemy ich odczucia czy prawdziwe wspomnienia, które kierują nimi do postąpienia tak, a nie inaczej.
Kelsea jest dla mnie bohaterką-tajemnicą. Mimo, że spędziliśmy z nią prawie pięćset stron, nadal dowiedziałam się o niej bardzo mało, jakby historia miała się jeszcze rozwinąć w przyszłości. Na szczęście zdążyłam ją jednak polubić, w szczególności za to, że autorka nie stworzyła ją jako idealną, tylko miała swoje widoczne wady. Zwyczajny wygląd za to nadrabiała chłodnym myśleniem, jakiego nie spodziewałabym się po dziewiętnastolatce i jakby wrodzoną umiejętnością rządzenia. Kiedy prowadziła audiencję bądź przemawiała do ludu, przez karty książki prawie przebijała jej królewskość, której chyba będzie mi na dłuższy czas brakować.
Straż Królewska, czyli Lazarus zwany Buławą, Pen Alcott i inni szlachetni mężowie są chyba najlepszą częścią tej książki. Choć z początku nie polubiłam Lazarusa, z biegiem czasu zyskał on w moich oczach, a przysłona zgryźliwości została zastąpiona troskliwością i chłodnym myśleniem, by tylko pomóc królowej w trudnej sytuacji. Buława nie raz wykazał się wielką odwagą, by ratować władczynię, co tylko udowadnia, że nie był gburem, jakim wydawał się na początku powieści.
Fabuła wciąga, chcemy się dowiedzieć co wydarzy się dalej, ale nie zaobserwowałam żadnych raptownych zwrotów akcji czy zaskakujących zdarzeń. Wątek fabularny toczy się i toczy po swojemu, ale z pewnością nie zachwyci miłośników wartkiej akcji.
Pomysł, mimo że wydaje się schematyczny, został przedstawiony z zupełnie innej strony. Z chęcią przeczytałabym więcej o królowej Kelsea, ale nie wiem, czy pani Johansen przewidziała kolejne  części tej powieści. Mam nadzieję że tak, a jeżeli Wam coś o tym wiadomo, to napiszcie mi w komentarzu.
Warto przeczytać tę powieść, ponieważ jest to nietypowa książka, która pozwoli oderwać się od rzeczywistości i ponownie zatopić w świecie królów, królowych i magicznych klejnotów. Nie sądzę, by przeczytanie jej wniosło coś do mojego życia, aczkolwiek czytało mi się ją bardzo dobrze, dlatego serdecznie polecam ją wszystkim, którzy lubią powieści fantasy.

Tytuł: Królowa Tearlingu
Tytuł oryginalny: The Queen of the Tearling
Autor: Erika Johansen
Ilość stron: 496
Wydawnictwo: Galeria Książki
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2014
Ocena: 8/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.

piątek, 17 lipca 2015

"Więzień labiryntu" - James Dashner

Tajemniczy Labirynt stanowi dla Thomasa swoistą zagadkę - pewnego dnia budzi się on w ciemnej windzie, nie pamiętając nic oprócz swego imienia. Okazuje się, że nie jest w tym miejscu sam, a inni chłopcy również nie mają pojęcia o swoim pochodzeniu i rodzinie. Ale czy wydostaną się z przygotowanej przez system pułapki, czy może pozostaną tutaj na zawsze?

"Więzień labiryntu" przypomniał mi, jak dawno nie czytałam prawdziwej dystopii. Jak potrafiłam się cieszyć każdym słowem, wydarzeniem, jak po przeczytaniu książki mogłam się czuć tak pusta w środku, bez emocji, wypruta z uczuć. Jak byłam w stanie myśleć tylko o śmierci danych bohaterów, rozpaczać po ich stracie i myśleć, kto będzie następny. Przypomniał mi, co to znaczy naprawdę wciągnąć się w fabułę. 
Nie wiem, o czym mam Wam opowiedzieć, żeby nie przesłodzić. Gdybym mogła, rozwlekałabym się jedynie nad cudownością niektórych bohaterów, zwrotach akcji, ponieważ w moim umyśle nie ma miejsca na błędy w tej powieści. Nie ma miejsca na jakiekolwiek potknięcia, dla mnie wszystko jest po prostu i-de-al-ne. 
Styl pisania autora jest bardzo lekki i przyjemny w lekturze, toteż czyta się ją, ba, nawet pożera bardzo szybko. Słownictwo używane przez bohaterów jest chyba najbardziej pomysłowe z książek, które czytałam. Strefa posiadała swój własny slang, używany praktycznie w każdej kwestii np. "sztamak" czy "njubi". Nigdy nie spotkałam się z takim czymś w książce, co świadczy o ogromnej pomysłowości autora.
Jedynym minusem, jaki mogę zaobserwować są trochę przydługie opisy, które czasem mnie nużyły. Jestem zwolenniczką akcji i wolę, jak na kartach książki dużo się dzieje, ale sądzę, że jeśli lubicie opisy, nie będzie Wam to przeszkadzało. 
Thomas, główny bohater, bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Mam to do siebie, że jestem dosyć sceptycznie nastawiona do postaci tego typu i zazwyczaj moje obawy się potwierdzają - główni bohaterowie są wręcz irytujący. Tutaj Thomas wydawał mi się tak realistyczny, tak 'ludzki', że czasem musiałam się zastanawiać, jak to jest możliwe. Każda postać była wyjątkowa, niepowtarzalna i każdą lubiłam na swój sposób, nawet, jeśli bardzo naprzykrzyła się głównemu bohaterowi. 
Na moją szczególną miłość zasłużył Minho. Kapitan Zwiadowców, niespotykane poczucie humoru i chłodno myślący - jednym słowem, bohater ideał. 
Aż ciężko nie pisać Wam tu o zgonach, ale nie chcę zepsuć Wam radości i smutku z czytania. Zapewniam Was tylko, że nie będziecie się spodziewać tego, co wydarzy się na kolejnej stronie. 
Nie wiem, jak Was przekonać, byście sięgnęli po "Więźnia...", dlatego po prostu daję jej taką ocenę, na jaką w rzeczywistości zasługuje. Mam nadzieję, że Wy również zatopicie się w świecie Streferów!

Tytuł: Więzień labiryntu
Tytuł oryginalny: The Maze Runner
Autor: James Dashner
Ilość stron: 424
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Wydanie polskie: 2014
Wydanie oryginalne: 2009
Ocena: 9/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.


czwartek, 16 lipca 2015

"Czerwień rubinu" - Kerstin Gier

Gen podróży w czasie jest w rodzinie Gwendolyn Shepherd od pokoleń, lecz nikt się nie spodziewa, że jego nosicielką jest akurat ona. Oto dziewczyna przemieszcza się o sto lat wstecz, odkrywa, że jest ostatnim podróżnikiem w czasie i... że jedenasty to niesamowity Gideon, z którym stosunki jednak nie układają się tak dobrze, jak by chciała. To nie czas jednak na zakochiwanie się - przed Gwen piętrzy się nierówna droga to rozwiązania zagadki z XVIII wieku.

Nie wiem, czego się spodziewałam, sięgając po "Czerwień rubinu". Przygodówki? Fantasy? Czegoś, co mnie zachwyci czy może kompletnego książkowego nieporozumienia? Nie jestem w stanie Wam powiedzieć. Byłam po prostu nastawiona tak sceptycznie, że żadne odczucie, dobre ani złe, nie przeważyło nad narastającą obojętnością dla twórczości pani Gier. Czytając, jak zwykle przed przeczytaniem, recenzje, bałam się jeszcze bardziej - były podzielone. Ale jak książka wypadła w moich oczach?
Zaskoczyła mnie bardzo, ale to bardzo pozytywnie: każdy szczegół był dopracowany, nawet najmniejszy, co skłaniało czytelnika do przemyśleń, czy to właśnie nie ten kiedyś wpłynie na całą historię Gwendolyn i wywróci ją do góry nogami. Motyw podróży w czasie, dotąd mało popularny, tutaj został przedstawiony zupełnie w innym świetle, dzięki któremu czytelnik natychmiast się z nim utożsamia i chce wiedzieć, co wydarzy się na dalszych kartach tej powieści.
Styl autorki jest bardzo przyjemny i pozwala chociaż na chwilę zatopić się w powieści, zapominając o świecie rzeczywistym. Słownictwo używane przez bohaterów jest odpowiednie do ich wieku i charakteru: młodzieżowe, bardziej poważne czy żartobliwe. Niekiedy tylko możemy spotkać się z nieco absurdalnymi wydarzeniami czy głupim zachowaniem bohaterów, ale są to bardzo rzadkie sytuacje, których praktycznie się nie zauważa.
Nie wiem, co mam Wam opowiadać o postaciach. Gwendolyn bardzo pasowała mi do tej książki, podobało mi się to, że nie była wyidealizowaną główną bohaterką i że wszystkiego uczyła się po trochu. Kiedy przychodziły momenty, w których bała się bądź była zirytowana, autorka doskonale odwzorowywała to na kartach książki, więc można było wczuć się w emocje dziewczyny. Jej przemyślenia nie były głupimi rozważaniami typowej szesnastolatki, ale poruszały ważne dla książki tematy i nie były przedłużane na siłę.
Niestety, nie jestem fanką jedenastego podróżnika w czasie, czyli Gideona. Wyobrażałam go sobie zupełnie inaczej, a w gruncie rzeczy okazał się jednym z gorszych męskich bohaterów, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia. Jedyne, co mogę dodać w tym kontekście to to, że mam nadzieję, że książka nie potoczy się w tym kierunku, w jakim myślę...
Czy polecam? Myślę, że tak. Dla mnie książka była po prostu magiczna i każdą chwilę, jaką z nią spędziłam na pewno zapamiętam na dłuższy czas. Nie mogę się doczekać momentu, kiedy pobiegnę do bliblioteki po "Błękit szafiru" i odkryję kolejne przygody Gwendolyn i Gideona. Dlatego... mam nadzieję, że i Wy jak najszybciej po nią sięgniecie.
Nie wiem dlaczego ta recenzja jest taka krótka, ale nie mam większej weny na rozpisywanie się. Mam nadzieję, że te moje kilka słów wystarczy, aby Was przekonać, że ta książka ma swoją własną magię.

Tytuł: Czerwień rubinu
Tytuł oryginalny: Rubinrot
Autor: Kerstin Gier
Ilość stron: 344
Wydawnictwo: Egmont
Wydanie polskie: 2011
Wydanie oryginalne: 2009
Ocena: 8/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.


"Alicja w krainie zombi" - Gena Showalter

Jej ojciec mimo wszystko miał rację. One istnieją. Zombi są w stanie jej zagrozić. Jednak Alicja nie zamierza się poddawać i kulić ze strachu, wręcz przeciwnie - chce walczyć z przeciwnościami losu i odesłać do grobu każdego potwora, który ośmielił się z niego wyjść i pomścić krzywdy wyrządzone jej rodzicom w przeszłości. Po wsze czasy.

Szczerze powiedziawszy, "Alicję w krainie zombi" chciałam przeczytać od momentu, kiedy na nowo wkręciłam się w czytanie. Szukając na blogach książek, których ewentualnie mogłabym poszukać w miejskiej bibliotece, natknęłam się na tę pozycję i moje kochające fantastykę serce zabiło mocniej. Odtąd tylko czekałam na okazję, aby nareszcie zakupić pierwszy tom Kronik Białego Królika. Kupiłam. Przeczytałam. No i cóż, niestety się zawiodłam.
Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z twórczością pani Showalter, więc byłam całkowicie otwarta na nowe spostrzeżenia co do stylu autorki. Używa ona nieskomplikowanych, młodzieżowych słów i wyrażeń, które bez problemu wciągną nas w świat Alicji, a także wprowadzą w lekki klimat tej powieści.
Bardzo lubię książki fantastyczne, aczkolwiek nie przepadam za powieściami mieszczącymi w sobie życie typowych, amerykańskich nastolatków. Czytałam już ich naprawdę bardzo dużo, więc każda z takich książek wydaje mi się po prostu taka sama, nic nie wnosząca do naszego życia. Historia Alicji przez pierwszych kilka rozdziałów naprawdę mnie wciągnęła i uważam, że gdyby dalej była prowadzona w ten sposób, na pewno otrzymałaby ode mnie wyższą ocenę. Niestety autorka musiała wprowadzić moment, w którym Alicja rzuca się w wir szkolnych problemów, przyjaciółek, kłótni, a także nudnych lekcji, które zazwyczaj przesypiała. Właśnie wtedy wyjątkowość tej książki spadła w zasadzie do zera, a ja miałam przed sobą typową, nudną książkę young adult.
Książka jest bardzo gruba, ale jest to wina dużych marginesów, toteż tekstu na jedną stronę nie jest za wiele. Nie ma tu zbyt dużo opisów, a praktycznie na każdej stronie się coś dzieje. Postacie wykreowane są jak w typowej książce young adult: musi być najlepsza, popularna przyjaciółka Alicji o imieniu Kat, wredna "gwiazda" Mackenzie Love czy grupa popularnych, tajemniczych chłopaków takich jak Cole czy Szron, Nie są one oryginalne, ale też nie schematycznie: oscylują pomiędzy tymi dwoma określeniami, ale w gruncie rzeczy są w miarę przyjemne i interesująco się o nich czyta.
Fabuła wciąga, ale nie jest ona najwyższych lotów. Po kilku "akcjach" z powstrzymywaniem i walką z nieumarłymi stają się one raczej nudne i sami domagamy się czegoś nowego. Pomysł na książkę jest według mnie bardzo dobry, ale niestety zmarnowany. Jak już wspominałam, autorka niepotrzebnie wprowadziła do powieści wątek typowo licealny, którego mam już powoli dość. Gdyby był on ukazany w inny, mniej znaczący dla fabuły sposób jakoś bym go zniosła, ale wyniesienie go na pierwszy plan nie było dobrym posunięciem.
Możecie sięgnąć po tę książkę, jeśli lubicie książki YA z lekką domieszką fantasy... a może odwrotnie? Nie ręczę, że Wam się spodoba, ale zawsze możecie spróbować.

Tytuł: Alicja w krainie zombi
Tytuł oryginalny: Alice in Zombieland
Autor: Gena Showalter
Ilość stron: 512
Wydawnictwo: Harlequin TEEN
Wydanie polskie: 2013
Wydanie oryginalne: 2012
Ocena: 6/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.

środa, 15 lipca 2015

"Miasto kości" - Cassandra Clare

Clary Fray spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego, że odkryje tak niesamowite wiadomości o swojej rodzinie - oto nagle zostaje wciągnięta w świat Nocnych Łowców, przekonana, że kryje się w niej coś więcej i zaangażowana w misję odnalezienia tajemniczego Kielicha, którego z takim zapałem szuka ich największy wróg, Valentine. Jednak nie tylko to kompletnie zmieni jej życie... ponieważ po drodze skradają się zagadki przeszłości, z którymi będzie musiała się zmierzyć sam na sam.

Do przeczytania "Miasta kości" zachęciło mnie mnóstwo pozytywnych recenzji na booktubie, toteż zaczynając jej lekturę, spodziewałam się czegoś co najmniej przeciętnego. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z twórczością Cassandry Clare, ale pewna cząstka mojej podświadomości mówiła mi, że napisana przez nią seria "Dary Anioła" zagości na liście moich ulubionych. Trudno więc oczekiwać, aby moja pierwsza myśl okazała się prawdziwa - niestety, uważam tę książkę za co najwyżej dobrą.
"Miasto kości" to pozycja nadzwyczaj długa i obszerna, ale niestety nie obfituje w wydarzenia. Czasami miałam wrażenie, jakby autorka na siłę przeciągała tę powieść, skupiając się jedynie na bezsensownych dialogach, opisach czy rozważaniach głównej bohaterki. Podczas lektury praktycznie odliczałam strony do jej końca, co niestety zdarza mi się tylko przy gorszych pozycjach.
Nie zrażajcie się jednak, ponieważ styl, jakim posługuje się pani Cassandra, jest bardzo przyjemny, mimo niepotrzebnych "przeciągaczy" fabuły. Autorka posługuje się nieskomplikowanym słownictwem, które zrozumie bez problemu każdy czytelnik. Czytając tę książkę, odnosiłam jednak wrażenie, że opisy i dialogi troszeczkę przeważają nad wartką akcją. Niestety, takie rozwiązanie nie przypadło mi do gustu, więc mam nadzieję, że w kolejnych częściach spotkam się z większą ilością przygód Nocnych Łowców.
Mimo, że postacie występujące w książce są wydają się mieć zupełnie inne charaktery, uważam, że wykreowane są raczej schematycznie. Główna bohaterka, Clary Fray, nie wyróżnia się niczym szczególnym pośród innych, ot, kolejna dziewczyna, która nie do końca wie, co zrobić ze swoim życiem. Ani jej specjalnie nie polubiłam, ani nie znienawidziłam, była dla mnie kompletnie neutralną postacią. Na szczęście, reszta "obsady" wydaje się o wiele ciekawsza. Alec, Isabelle czy Jace są z pewnością jednymi z barwniejszych postaci w tej książce, każdy z nich ma swój odrębny styl, charakter czy chociaż poczucie humoru. Nie muszę chyba wspominać, że pokochałam docinki Jace'a w stosunku do Clary. Jego poczucie humoru jest tak ogromne, że dotąd podziwiam umiejętności pani Clare, która sprawiła, że każda jego kwestia jest do bólu zabawna i urocza jednocześnie. 
Czytając tę pozycję, niestety mogłam się zbytnio wczuć w emocje bohaterów, Muszę przyznać, że połowę książki przebrnęłam na zasadzie "czytać, aby czytać". Nie wybaczę tego, co autorka zrobiła w ostatnich rozdziałach powieści. Mam nadzieję, że to jakoś odkręci, ale z drugiej strony cieszę się, że ta historia nie potoczy się tak samo jak wszystkie. 
Myślę, że warto przeczytać tę książkę, może tylko dlatego, żeby się przekonać, czy to coś dla Ciebie, czy wręcz przeciwnie. Mimo że książka nie jest najwyższych lotów, daję jej szansę na rozwinięcie fabuły w kolejnych częściach.

Tytuł: Miasto kości
Tytuł oryginalny: City of Bones
Autor: Cassandra Clare
Ilość stron: 512
Wydawnictwo: Mag
Wydanie polskie: 2013
Wydanie oryginalne: 2007
Ocena: 7/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.

wtorek, 14 lipca 2015

"Klątwa tytana" - Rick Riordan

Kiedy Percy Jackson dostaje pilną wiadomość z prośbą o pomoc, natychmiast rusza na ratunek swemu najlepszemu kumplowi Groverowi. Okazuje się, że odkrył on coś wspaniałego, a mianowicie dwoje dzieci półkrwi o nieznanym pochodzeniu. Nie to jest ich największym problemem - oto król tytanów, Kronos, uknuł sieć intryg, obudził się starożytny potwór zdolny obalić Olimp, a Artemida zaginęła. Herosi mają tylko tydzień na rozwiązanie wszystkich zagadek, lecz nie spodziewają się jednego - mrożącej krew w żyłach klątwy tytana...

"Klątwa tytana" jest trzecią przeczytaną przeze mnie częścią bestsellerowej serii o Percym Jacksonie, młodym synu Posejdona. Jak "Złodziej pioruna" urzekł mnie swoją oryginalnością i niebanalnym humorem, tak "Morze potworów" nieco mnie zawiodło, więc do lektury kontynuacji podchodziłam trochę niepewnie, w sumie tylko dlatego, że postanowiłam sobie doczytać serię do końca. Nie oczekiwałam od niej niczego szczególnego, wręcz przeciwnie, przygotowałam się na lekturę książki na poziomie poprzedniczki i niestety na coś takiego się natknęłam.
Książki o młodym herosie są znane ze swojej małej objętości, toteż ucieszyłam się, że i w tym wypadku nie będę zmuszona na zbyt długie, nudnawe siedzenie nad książką. Rick Riordan używa prostych, aczkolwiek mądrych i zabawnych sformułowań, dzięki którym książkę czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, a akcja nie wydaje się przedłużana "na siłę". Wręcz przeciwnie: praktycznie na każdej stronie coś się dzieje, a jakichkolwiek opisów po prostu nie ma. Z początku mi to nie przeszkadzało, ale z biegiem czasu żałowałam, że nie mogę dokładnie wyobrazić sobie bohaterów czy sytuacji, w której oni się znajdują. Dlatego też kreacja postaci na tym etapie wypadła dosyć słabo, a szkoda, bo według mnie potencjał na nie wydawał się dosyć duży i obiecujący. Czytając tę książkę, nie byłam w stanie wczuć się w akcję, śmierci, smutne czy wesołe wydarzenia nie zrobiły na mnie za dużego wrażenia, po prostu czytałam i czytałam, nie przeżywając żadnych emocji. 
"Klątwa tytanów" zawarła w sobie wszelkie walory, jakimi może poszczycić się seria o Percym Jacksonie. Była zabawna, kolorowa i wręcz absurdalna, ale przyjemna w lekturze. Owszem, czasem zdarzały się momenty, w których miałam ochotę odłożyć ją i nie kontynuować lektury, ale koniec końców nawet trochę żałowałam, że przygody Thalii, Percy'ego, Grovera i Annabeth na tym etapie dobiegły końca. Mimo wszystkich niedociągnięć bardzo ich polubiłam, szczególnie Percy'ego i Annabeth, z którymi po trochu się utożsamiam. 
Warto przeczytać tę książkę, ale dla rozrywki, nie wiążąc z nią większych nadziei. Jest to opowieść o przyjaźni, zawierająca w sobie elementy lekkiego fantasy i mitologii greckiej. Po jej skończeniu nie czuję praktycznie nic, co byłoby warte opisania, tak naprawdę nie wiem, czy jest ona dobra, czy raczej nie. W głębi duszy będę kochać książki autorstwa Ricka Riordana chociażby pod tym względem, że po części stworzyły moje dzieciństwo. Mimo, że seria o Percym Jacksonie nie należy do najlepszych, pozostanie zawsze sentyment, który nie pozwoli mi skreślić tej pozycji z rzędu dobrych.

Tytuł: Klątwa tytana
Tytuł oryginalny: The Titan's Curse
Autorka: Rick Riordan
Ilość stron: 308
Wydawnictwo: Galeria Książki
Wydanie polskie: 2010
Wydanie oryginalne: 2007
Ocena: 6/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.


poniedziałek, 13 lipca 2015

"Cztery" - Veronica Roth

Syn przywódcy Altruizmu, nastoletni Tobias, dokonał wyboru: stał się Nieustraszonym, nie patrzącym w przeszłość i dowodzącym, że zasługuje na miejsce w szeregach tej frakcji. Jednak co się stanie, gdy na jego drodze stanie Tris - czy to właśnie ona będzie kluczem do nowego początku? Czy to właśnie przy niej Cztery stanie się znów Tobiasem, a nie szarooką maszyną wykorzystywaną przez wrogów?

"Cztery" chciałam przeczytać od chwili, kiedy zakończyłam przygodę z cudowną trylogią Veroniki Roth. Z początku nieświadoma, bardzo ucieszyłam się na myśl, że został wydany jeszcze prequel, tym bardziej, że jego narratorem jest jeden z moich ulubionych bohaterów. Jednak zaczynając lekturę, nie spodziewałam się fajerwerków, takich też nie było.
Książka, mimo, że ma trzysta stron, wydaje się bardzo krótka i jeszcze szybciej się ją czyta, a raczej pochłania w niewyobrażalnym tempie. Przez prequel przebrnęłam w niecałe trzy godziny intensywnego czytania, nie spiesząc się, lecz delektując lekkim stylem pisania Veroniki Roth. Autorka wykonała naprawdę dobrą robotę, rzucając inne światło na historię Tobiasa. W ciągu niewielu rozdziałów dokładnie poznałam jego obawy, nadzieje i marzenia, które kierowały nim podczas podejmowania decyzji, a także prawdziwe myśli, jakże odmienne od sposobu myślenia Tris. Wydarzenia, które dotąd obserwowaliśmy z punktu widzenia dziewczyny, w oczach Cztery zyskują zupełnie inne znaczenie, toteż nie toteż nie nudziłam się, mimo, że czytałam ten sam fragment po raz drugi.
Książka dzieli się na dwie części: przed i po poznaniu Tris. Osobiście lepiej spodobały mi się rozdziały z udziałem dziewczyny, ponieważ autorka idealnie dobrała takie, aby można było dokładnie obserwować ich rozwijające się relacje. Moment śmierci jednego z bohaterów, czy kiedy główni bohaterowie po raz pierwszy się spotykają jest doskonale opisany, zupełnie inaczej niż z perspektywy Tris. Każdym z nich targają inne emocje, inaczej rozumieją otaczające ich wydarzenia i to jest chyba najpiękniejsza rzecz, jaką stworzyła autorka. Natomiast historia Tobiasa, który dopiero opuścił Altruizm, aby stać się Nieustraszonym, zdaje się zupełnie inna, jaką znamy po przeczytaniu trylogii. Charakter naszego głównego bohatera kształtuje się praktycznie na naszych oczach. Wcześniej wydawał mi się z natury silny i niepokonany, ale z biegiem czasu dowiadujemy się, że na samym początku, zastraszany przez ojca, nie był w stanie kiwnąć palcem, by nie narazić się na jego gniew. Dopiero wybór, który na zawsze oddalił go od rodziny i starej frakcji tak naprawdę pozwolił mu uwolnić się od jego zasad i zacząć żyć własnym życiem. Tutaj widać prawdziwą różnicę: Tris czuła, że nie pasuje do dawnej frakcji i dlatego ją opuściła, a Tobias zrobił to ze względu na ojca. Głęboko zakorzenione w nim altruistyczne nawyki na początku brały górę nad innymi emocjami, a chłopak z biegiem czasu uczył się być prawdziwym Nieustraszonym.
Postacie, takie jak Zeke czy Shauna, dotąd drugoplanowe, tutaj zostały przedstawione zupełnie inaczej. Z biegiem czasu bardzo polubiłam ich oboje, poznając ich od zupełnie innej strony - kiedy wraz z Cztery byli nowicjuszami i korzystali z wszystkich przywilejów, jakie dawała im młodość.
"Cztery" to idealny początek, a po części także zamknięcie serii. Ciekawym faktem jest, że autorka najpierw postanowiła napisać całą trylogię z jego perspektywy, niestety wylądowała ona w szufladzie. Myślę, że wspaniałym pomysłem było wydanie jej na światło dzienne.  
Autorka używa nieskomplikowanego słownictwa, a jej styl pisania jest bardzo lekki. Książkę połyka się bardzo szybko, ale fabuła zanadto nie wciąga. Czytając ją, nie odczuwałam wrażenia, jakoby bym bardzo chciała się dowiedzieć, co będzie dalej. Powieść mimo wszystko mi się spodobała i miło było poznać historię Tobiasa z jego perspektywy. Serdecznie polecam wszystkim, którym podobała się "Niezgodna"!

Tytuł: Cztery
Tytuł oryginalny: The Four
Autor: Veronica Roth
Ilość stron: 304
Wydawnictwo: Amber
Wydanie polskie: 2014
Wydanie oryginalne: 2014
Ocena: 8/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.matras.pl.

niedziela, 12 lipca 2015

"Niezgodna" - Veronica Roth

Społeczeństwo zbudowane na ruinach Chicago zostało podzielone na pięć frakcji: Altruizm, Erudycję, Nieustraszoność, Prawość i Serdeczność. Szesnastoletnia Beatrice Prior musi podjąć jedną z najważniejszych w swoim życiu decyzji: zostać z rodziną w Altruizmie czy spróbować swych sił jako silna Nieustraszona? Tymczasem powoli rozpętuje się wojna, a Tris ma przed innymi tajemnicę, za której wyjawienie może przypłacić własnym życiem...

Naprawdę, nie wiem, od czego zacząć, opisując sławną na cały świat powieść Veroniki Roth. Pierwszy, może drugi raz w życiu zdarzyło mi się przeczytać tak bardzo wciągającą książkę, że czasem zapominałam oddychać, przewracając następne strony. Jak widzicie, powieść udało mi się przeczytać w jeden dzień, licząc godziny, nawet mniej. Mimo, że sięgnęłam po nią już po raz drugi, tym razem w oryginale, nie nudziłam się i na nowo odkrywałam szczegóły tej cudownej pozycji. 
Książka należy do średniej grubości powieści, aczkolwiek uważam, że ta objętość jest dla niej odpowiednia. Opisy czy dialogi pomiędzy bohaterami nie były przedłużane "na siłę", ale zawsze zaskakiwały jakimiś nagłymi zwrotami akcji. Autorka ma niesamowity styl pisania, który wciąga zaraz po przeczytaniu pierwszych stron. Nigdy do końca nie wiemy, co się wydarzy, dopóki nie staniemy przed faktem dokonanym i taka aura tajemniczości naprawdę skłania do przemyśleń, co byśmy zrobili na miejscu głównej bohaterki. 
Bardzo zainteresował mnie pomysł stworzenia frakcji. Autorka doskonale pokazuje, jak bardzo rygorystyczne one były i do czego mogą dopuścić się ludzie, aby je opuścić. Każdy z transferów, z jakimi spotyka się Tris, ma swoją własną historię, własny powód dlaczego zostawił rodzinę dla Nieustraszoności, a z każdą stroną powoli odkrywamy rąbek tajemnicy.
Bardzo polubiłam główną bohaterkę, Tris, jak i jej najlepszą przyjaciółkę, Christinę. Obserwacja, jak Beatrice powoli zmienia się z Altruistki w Nieustraszoną bardzo mi się podobała - choć na początku dziewczyna zarzekała się, że kompletnie nie pasuje do swojej dawnej frakcji, to jednak w głębi duszy odzywała się bezinteresowność, którą od najwcześniejszych lat wpajali jej rodzice. Według mnie było to bardzo prawdziwe, że Tris na początku nie radziła sobie wspaniale, tylko miała swoje wady, które z biegiem czasu starała się pokonywać.
Jednym z większych atutów tej powieści był chłopak z niesamowicie zmiennymi nastrojami, czyli Cztery. Mimo początkowych, mieszanych uczuć na jego temat w końcu doszłam do wniosku, że jest w miarę dobrym bohaterem.
Warto przeczytać tę powieść, ponieważ jest to piękna książka o brutalności świata, którego pod pewnymi względami możemy porównać do ziemskich realiów. Po jej skończeniu towarzyszy mi naprawdę wiele uczuć, ale jeszcze więcej pytań, jakie chciałabym zadać autorce. Chyba warto przeczytać Zbuntowaną, następną część, tylko dlatego, żeby dostać na nie odpowiedzi. 
Z czystym sercem przyznaję wysoką notę, ponieważ chcę, żeby jak najwięcej osób przeczytało tę powieść. Jestem dumna z tego, że mogłam doświadczyć tylu uczuć, trzymając w ręku jedynie małą książeczkę. Więcej uczuć, niżbym rozmawiała z prawdziwym człowiekiem. Dlatego właśnie kocham książki.

Tytuł: Niezgodna
Tytuł oryginalny: Divergent
Autor: Veronica Roth
Ilość stron: 487
Wydawnictwo: Harper Collins
Wydanie polskie: 2012
Wydanie oryginalne: 2012
Ocena: 10/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.amazon.co.uk

sobota, 11 lipca 2015

"Ostatni smokobójca" - Jasper Fforde

Kiedyś magia kojarzyła się z czymś naprawdę potężnym i niezastąpionym, będącym przywilejem tylko najbardziej zasłużonych - w miarę upływu czasu jednak czarowanie staje się coraz bardziej powszednie, nie budząc wręcz żadnego podziwu. Jednak kiedy czarodziejów zaczną nawiedzać niepokojące wizje, wzrośnie magiczna energia i zaczną krążyć plotki o rzekomej śmierci ostatniego smoka, odpowiedzi na wszystkie pytania może znaleźć tylko nowo wybrana Smokobójczyni, nastoletnia Jennifer Strange. Właśnie ona wyruszy na wyprawę, której końca nie da się przewidzieć.

Kiedy pewnego dnia wkroczyłam w zakurzone półki biblioteki w poszukiwaniu czegoś lekkiego do poczytania, moją uwagę przykuła błyszcząca okładka jednej z nowszych, nieobłożonych matową folią książek. "Ostatni smokobójca", tak głosił tytuł, a ja, niczego nieświadoma, uznałam, że jest to kolejna bezsensowna, przewidywalna bajka dla dzieci, za którymi nie przepadam. Dopiero pozytywna recenzja jednej z booktuberek skłoniła mnie do ponownego odwiedzenia biblioteki i... tak, w końcu miałam w rękach powieść Jaspera Fforde, o której nie za bardzo wiedziałam, co mam myśleć.
Z twórczością tego autora nigdy wcześniej się nie spotkałam, ale jego warsztat pisarski bardzo przypadł mi do gustu. Zaczynając lekturę tej książki, nie spodziewałam się niczego, co wcisnęłoby mnie w fotel od pierwszej kartki, wręcz przeciwnie, przeciętnego czytadła na poziomie zadowalającej lektury. Na szczęście, nie miałam racji.
Książka należy do średniej grubości pozycji, co jest chyba największym mankamentem tej powieści. Pan Fforde potrafi idealnie budować napięcie, które rośnie wraz z przewracaniem kartek tej książki, także po kilku stronach niesamowicie wczuwamy się w akcję, chcąc wiedzieć, co będzie dalej. Wartki wątek fabularny jest zrównoważony w stosunku do opisów, więc żadne z nich nie zanudza, ale dokładnie wyjaśnia sytuację, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Poza tym autor używa prostego słownictwa, jednak kunsztownie użytego, nie sprawia to wrażenia, jakby styl ten był infantylny. Wykreowany świat wpasowuje się w moje ulubione klimaty do bólu humorystycznego, niemal współczesnego świata, w którym główną rolę gra magia. Postacie, które go zapełniają, są zróżnicowane, każda jest zupełnie inna: można znaleźć tam zwariowanego maga, bystrego chłopca czy surową matronę. 
Pomysł na książkę bardzo mi się spodobał, jest on według mnie nie tylko interesujący, ale uczący wartości, które w życiu człowieka są najważniejsze: lojalności, prawdziwej przyjaźni i umiejętności oddzielania dobra i zła. Jennifer Strange jest znajdą, która musi pracować w Kazam od dwunastego do osiemnastego roku życia. Mimo, że ta praca niezbyt jej odpowiada, pozostaje jej lojalna, tak samo jak wszystkim współpracownikom. Stara się zawsze pomagać swoim przyjaciołom, a także rozwiązywać ich problemy. Nie jest kolejną, idealną bohaterką, jakich we współczesnych powieściach mamy na pęczki. 
Dla mnie jednak szczególną wartość miał Kwarkostwór, pupil Jennifer. Gdybym mogła urzeczywistnić jedną postać z książek fantastycznych, byłby to właśnie on, tak naprawdę nie wiem, dlaczego. Zawsze był w stanie uratować swoją panią przed niebezpieczeństwem, choćby nie wiem co. 
Proszę państwa, "Ostatni smokobójca" był pierwszą książką, przy której popłynęły łzy i pierwszą, po której mam ogromny zastój książkowy. Po śmierci jednego z lubianych przeze mnie bohaterów, a nawet wtedy, gdy dotarłam do ostatniego zdania tej powieści, moje serce roztrzaskiwało się na milion kawałeczków. Aż trudno uwierzyć, że to jest tylko powieść dla dzieci. Musicie to przeczytać. 

Tytuł: Ostatni smokobójca
Tytuł oryginalny: The Last Dragonslayer
Autor: Jasper Fforde
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: SQN
Wydanie polskie: 2013
Wydanie oryginalne: 2012
Ocena: 10/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.empik.com.