Heather, by odegrać się na swoim byłym chłopaku, postanawia wziąć udział w Panice, grze, która owiana jest ogromną tajemnicą - nikt nie wie, kto w niej sędziuje, a zadania są ściśle tajne. Nagrodą za zwyciężenie w szeregu przeróżnych konkurencji jest zdobycie przepustki do lepszego życia - komu przypadnie ta szansa?
Czasami natrafiamy na powieści, co do których jesteśmy pewni, że nam się spodobają. Czytamy przedpremierowe recenzje, śledzimy datę wydania na polskim rynku, z niecierpliwością odliczamy dni do tego czasu w starannie prowadzonym kalendarzyku i na każdą wzmiankę o tym tytule musimy uraczyć rozmówcę długą tyradą pod hasłem "jak bardzo muszę mieć tę książkę na swojej półce", krasząc każde słowo coraz to rosnącą ciekawością i pianiem z zachwytu. I w sumie, przynajmniej w przypadku "Paniki", nietrudno uwierzyć w moje podekscytowanie kolejną książką spod pióra Oliver, książką, która z pozorów zapowiadała się tak interesująco, jak "Delirium" i tak pouczająco, jak "7 razy dziś". Tak, zapowiadała się wręcz tak dobrze, jakby zaraz miała wylądować na wszystkich książkowych portalach, podpisana moim imieniem i nazwiskiem oraz oznaczona wielkim, czerwony, stemplem "ULUBIONE". Byłam w stanie z góry określić ją nawet i najlepszą książką tego roku, dopóki tylko nie dostałam jej w swoje lepkie łapki i nie przeczytałam pierwszego rozdziału. Czar prysł. Bańka pękła. Bajka się skończyła. Witajmy w Panice.
Proszę, nie zaprzeczajcie w tym momencie i nie starajcie mi udowodnić, że jest inaczej - kiedy przeczytamy opis i chociażby pięć pierwszych rozdziałów, książka wyda się nam tak podobna do "Igrzysk śmierci", że aż coś nas w sercu wewnętrznie ukłuje, a w umyśle pojawi się pytanie, czemu jeszcze nie uznano tego za plagiat. Śmiertelna gra, pogrążone w beznadziei miasteczko, przepustka do lepszego życia, stawienie czoła najgłębszym lękom i bohaterka, która nie wierzy, że może spotkać ją coś lepszego - proszę Was, albo ja mam koszmarne zwidy, albo po prostu żywcem wyjęte cytaty z opisu "Paniki" pasują jak ulał do historii Katniss, nie obrażając oczywiście wspaniałej Suzanne Collins, której de facto wolałabym obok tego wątpliwego dzieła nie stawiać. Nie znaczy to też od razu, że ubrane w piękne słówka i trochę zwrotów akcji dobrze znane schematy nie potrafią zyskać w moich oczach i zostać przysłonięte przez bardziej znaczące pozytywy tej powieści. Tylko że "Panika" tak naprawdę nie ma pozytywów, a każda kolejna kartka to coraz głębsze i napełnione błotem dno. Uwierzcie mi, że niejednokrotnie próbowałam wykrzesać z niej coś dobrego, może chociażby malutki szczególik, który nie przedstawiłby jednej z moich lubianych autorek w tak okropnym świetle. Niestety, Lauren Oliver sama się o to prosiła.
Historia, przechodząc już do jej sedna, jest okropna. Początek książki był masakrycznie zagmatwany, nie wiedzieliśmy, co się dzieje, gdzie jesteśmy, a nawet pierwsze wydarzenia zdawały się być nijakie i pełne niedopowiedzeń. Aby uniknąć złego zrozumienia mojej myśli, wyjaśnię, że autorka przedstawiła tutaj ten rodzaj niedopowiedzenia, który jedynie nas irytuje, nie zachęcając ani trochę do poznania dalszej części tej opowieści. Jeśli mam być szczera, to przez trzy czwarte powieści nie byłam w stanie nawet powiedzieć, czy akcja dzieje się w przeszłości, czy może dwadzieścia kilka lat temu, czy jej miejscem jest Nibylandia, czy może mała wioska pod Warszawą. Lauren Oliver zawaliła na całej linii nie tylko przedstawiając wątpliwej jakości fabułę, ale też opowiadając nam o świecie w niej zawartej.
Przejdę więc może do ulubionej części moich recenzji, czyli, jak pewnie się domyślacie, do bohaterów. Pamiętacie Evę z "Bursztynowego dymu"? Twierdziłam, że jest ona tak irytująca, że da się ją opisać jedynie łącząc pięć naszych znienawidzonych głównych bohaterek. Aby dokładnie zobrazować Heather i jej nudnych kompanów, musicie złączyć co najmniej dwadzieścia nielubianych postaci, o ile aż tyle ich jesteście w stanie wymienić. Są okropni. Podejmują złe decyzje, a choć nie lubię bohaterów do bólu idealnych, ich głupota czasami woła o prawdziwą pomstę do nieba. Heather znielubiłam już od pierwszych kartek, kiedy dowiedziałam się o prawdziwym powodzie, dla którego postanowiła przystąpić do Paniki - proszę Was, kto o zdrowych zmysłach podjąłby decyzję o rozpoczęciu walki w śmiertelnej grze jedynie dlatego, żeby odegrać się na byłym chłopaku? Tak, to zdecydowanie głupiutkie i bezsensowne rozwiązanie, tak jakby autorka miała już dosyć przedstawiania bohaterek w świetle ratujących honor rodziny, idealnych panienek i postanowiła postawić na coś, co według niej bardziej pasowałoby do idei współczesnego stereotypu nastolatek. Sama jednak nie jestem pewna - może lepiej wykreować postać zdolną do poświęceń dla rodziny i bliskich przyjaciół, a nie tępą dziewoję, która robi wszystko, by pokazać swojemu byłemu, jak bardzo się pomylił.
Nie polecam, choć zresztą nie muszę tego mówić - zapewne wywnioskowaliście to już po pierwszym akapicie tej recenzji. Jak zwykle, musiałam trochę ponarzekać, ale rzeczywiście, Lauren Oliver poległa i zdecydowanie mogę powiedzieć, że jej inne książki są o wiele lepsze. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się na "Panice" tak boleśnie, jak ja.
Ocena - 2/10
Zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl
Czasami natrafiamy na powieści, co do których jesteśmy pewni, że nam się spodobają. Czytamy przedpremierowe recenzje, śledzimy datę wydania na polskim rynku, z niecierpliwością odliczamy dni do tego czasu w starannie prowadzonym kalendarzyku i na każdą wzmiankę o tym tytule musimy uraczyć rozmówcę długą tyradą pod hasłem "jak bardzo muszę mieć tę książkę na swojej półce", krasząc każde słowo coraz to rosnącą ciekawością i pianiem z zachwytu. I w sumie, przynajmniej w przypadku "Paniki", nietrudno uwierzyć w moje podekscytowanie kolejną książką spod pióra Oliver, książką, która z pozorów zapowiadała się tak interesująco, jak "Delirium" i tak pouczająco, jak "7 razy dziś". Tak, zapowiadała się wręcz tak dobrze, jakby zaraz miała wylądować na wszystkich książkowych portalach, podpisana moim imieniem i nazwiskiem oraz oznaczona wielkim, czerwony, stemplem "ULUBIONE". Byłam w stanie z góry określić ją nawet i najlepszą książką tego roku, dopóki tylko nie dostałam jej w swoje lepkie łapki i nie przeczytałam pierwszego rozdziału. Czar prysł. Bańka pękła. Bajka się skończyła. Witajmy w Panice.
Proszę, nie zaprzeczajcie w tym momencie i nie starajcie mi udowodnić, że jest inaczej - kiedy przeczytamy opis i chociażby pięć pierwszych rozdziałów, książka wyda się nam tak podobna do "Igrzysk śmierci", że aż coś nas w sercu wewnętrznie ukłuje, a w umyśle pojawi się pytanie, czemu jeszcze nie uznano tego za plagiat. Śmiertelna gra, pogrążone w beznadziei miasteczko, przepustka do lepszego życia, stawienie czoła najgłębszym lękom i bohaterka, która nie wierzy, że może spotkać ją coś lepszego - proszę Was, albo ja mam koszmarne zwidy, albo po prostu żywcem wyjęte cytaty z opisu "Paniki" pasują jak ulał do historii Katniss, nie obrażając oczywiście wspaniałej Suzanne Collins, której de facto wolałabym obok tego wątpliwego dzieła nie stawiać. Nie znaczy to też od razu, że ubrane w piękne słówka i trochę zwrotów akcji dobrze znane schematy nie potrafią zyskać w moich oczach i zostać przysłonięte przez bardziej znaczące pozytywy tej powieści. Tylko że "Panika" tak naprawdę nie ma pozytywów, a każda kolejna kartka to coraz głębsze i napełnione błotem dno. Uwierzcie mi, że niejednokrotnie próbowałam wykrzesać z niej coś dobrego, może chociażby malutki szczególik, który nie przedstawiłby jednej z moich lubianych autorek w tak okropnym świetle. Niestety, Lauren Oliver sama się o to prosiła.
Historia, przechodząc już do jej sedna, jest okropna. Początek książki był masakrycznie zagmatwany, nie wiedzieliśmy, co się dzieje, gdzie jesteśmy, a nawet pierwsze wydarzenia zdawały się być nijakie i pełne niedopowiedzeń. Aby uniknąć złego zrozumienia mojej myśli, wyjaśnię, że autorka przedstawiła tutaj ten rodzaj niedopowiedzenia, który jedynie nas irytuje, nie zachęcając ani trochę do poznania dalszej części tej opowieści. Jeśli mam być szczera, to przez trzy czwarte powieści nie byłam w stanie nawet powiedzieć, czy akcja dzieje się w przeszłości, czy może dwadzieścia kilka lat temu, czy jej miejscem jest Nibylandia, czy może mała wioska pod Warszawą. Lauren Oliver zawaliła na całej linii nie tylko przedstawiając wątpliwej jakości fabułę, ale też opowiadając nam o świecie w niej zawartej.
Przejdę więc może do ulubionej części moich recenzji, czyli, jak pewnie się domyślacie, do bohaterów. Pamiętacie Evę z "Bursztynowego dymu"? Twierdziłam, że jest ona tak irytująca, że da się ją opisać jedynie łącząc pięć naszych znienawidzonych głównych bohaterek. Aby dokładnie zobrazować Heather i jej nudnych kompanów, musicie złączyć co najmniej dwadzieścia nielubianych postaci, o ile aż tyle ich jesteście w stanie wymienić. Są okropni. Podejmują złe decyzje, a choć nie lubię bohaterów do bólu idealnych, ich głupota czasami woła o prawdziwą pomstę do nieba. Heather znielubiłam już od pierwszych kartek, kiedy dowiedziałam się o prawdziwym powodzie, dla którego postanowiła przystąpić do Paniki - proszę Was, kto o zdrowych zmysłach podjąłby decyzję o rozpoczęciu walki w śmiertelnej grze jedynie dlatego, żeby odegrać się na byłym chłopaku? Tak, to zdecydowanie głupiutkie i bezsensowne rozwiązanie, tak jakby autorka miała już dosyć przedstawiania bohaterek w świetle ratujących honor rodziny, idealnych panienek i postanowiła postawić na coś, co według niej bardziej pasowałoby do idei współczesnego stereotypu nastolatek. Sama jednak nie jestem pewna - może lepiej wykreować postać zdolną do poświęceń dla rodziny i bliskich przyjaciół, a nie tępą dziewoję, która robi wszystko, by pokazać swojemu byłemu, jak bardzo się pomylił.
Nie polecam, choć zresztą nie muszę tego mówić - zapewne wywnioskowaliście to już po pierwszym akapicie tej recenzji. Jak zwykle, musiałam trochę ponarzekać, ale rzeczywiście, Lauren Oliver poległa i zdecydowanie mogę powiedzieć, że jej inne książki są o wiele lepsze. Mam nadzieję, że nie zawiedziecie się na "Panice" tak boleśnie, jak ja.
Ocena - 2/10
Zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl