środa, 25 listopada 2015

"Restart" - Amy Tintera

Wren 178 jest najbardziej martwym z restartów w Republice Teksasu - siedemnastolatka pozostała w stanie śpiączki przez sto siedemdziesiąt osiem minut, co praktycznie pozbawiło ją możliwości okazywania jakichkolwiek ludzkich uczuć. Jednak co się stanie, gdy jej najnowszym podopiecznym zostanie marny, słaby i bojaźliwy Callum Reyes 22, który swoim ciągłym optymizmem doprowadza Wren do białej gorączki? Czy ta przygoda skończy się dla nich pozytywnie, czy oboje doświadczą... likwidacji?

Nie owijajmy w bawełnę - "Restart" to książka taka jak wszystkie inne młodzieżówki, z jakimi dotąd się spotkaliście. Standardowo uciśniony świat, grupka ludzi "innych" od reszty, która oczywiście chce się uwolnić od rządu naprzykrzającego
 im się na każdym poczynionym kroku.  Główna bohaterka, rzecz jasna, że najlepsza, a zarazem najbardziej unieszczęśliwiona przez los, przecież życie superbohaterów nie może być usłana różami! Ale nagle przyjdzie do niej ten jedyny, który mnie uwolni i zaczyna się taka sama historia, z jaką spotykaliśmy się już miliony razy. Wiele bym dała, żeby to nie była prawda.
Książka Tintery nie jest zła, jeżeli by patrzeć na nią przez pryzmat świeżego w danym gatunku czytelnika. Wręcz przeciwnie - ciekawa, intrygująca i z pozoru nie powinniśmy mieć nic do zarzucenia pomysłowi, jaki autorka miała na tę powieść, bo wydaje się przecież jeden z bardziej oryginalnych, jakie ostatnio spotykamy w powtarzalnych dystopiach. Mało tego, przyznam się, że sama czasem lubię zatopić się w lekturze jakiejś niewymagającej książki, która zajmie mnie na kilka długich, jesiennych wieczorów i pozwoli zapomnieć o problemach teraźniejszości. Kiedy potrzebuję czegoś do bólu schematycznego, ale słodkiego i uroczego, pokazującego po raz enty problemy wojna kontra pokój, zło kontra dobro. Restart" właśnie taki jest - lekki i niewymagający. Ale jeżeli szukasz książki na miarę nowych "Igrzysk śmierci", z pewnością się zawiedziesz. 
Pomysł na książkę jest... znikomy. Uwierzcie mi, bardzo znikomy i trochę bezsensowny, bez polotu i jakiegokolwiek zaciekawienia, które powinno nas ogarnąć po przeczytaniu opisu i spojrzeniu na intrygującą, czerwoną okładkę, pozbawiony takiego przeświadczenia, że to jest to, co w tym momencie chcielibyśmy przeczytaćPraktycznie zaraz po zapoznaniu się z tematem, w którym obraca się powieść stwierdziłam, że sięganie po nią będzie kompletną stratą czasu, na którą za bardzo ochoty nie mam - w końcu jest tyle innych pozycji, które zasługują na uwagę i przypuszczam, że seria Tintery wcale do nich nie należy. Jednak czy żałuję, że poznałam historię Wren i Calluma?
Może zacznijmy od tego, że styl pisania autorki jest w miarę przystępny, lekki, przyjemny, ale jednocześnie nie prostacki, mieszczący się w pewnych ustalonych ryzach, w krótkich słowach - ni ziębi, ni grzeje. Może nie należy on do jakichś naprawdę niesamowitych, z jakimi się dotąd spotkałam, ale czytało się szybko i zanim się nie spostrzegłam, docierałam już do końca i musiałam się żegnać z bohaterami, do których mimo wszystko zdążyłam się trochę przywiązać. To chyba największy plus tego całego przedsięwzięcia - stylowi pisania nie można zarzucić nic poważnego. Niestety, jest to jedyna taka w miarę idealna rzecz.
Postacie... no cóż. Wren to, jak dla mnie, wykreowana przez Tinterę bohaterka-maszynka do zabijania, która rzecz jasna stara się nie okazywać żadnych uczuć, nie jest człowiekiem, nad czym bardzo ubolewa, ale to oczywiście nie zabrania jej bycia dalej zimną i chłodną panią robot. Nagle, puf, pojawia się Callum, czyli praktycznie w całości człowiek, który całych nadprzyrodzonych zdolności uzyskał tyle, co nic. Już możecie się domyślić, że za chwilę dostaniemy rzewne opisy rebelii i rozterek głównej bohaterki, jaka to ona jest nieludzka i pełna nienawiści do świata, a jednocześnie chce się zmieniać dla kogoś, kogo tak bardzo zarzeka się, że nie cierpi. Tak, wiem, że ta historia przewija się nie raz w młodzieżówkach fantasy.
Czy polecam? Nie wiem. Czytajcie, jeśli chcecie, a jeżeli nie chcecie marnować czasu, to lepiej pozostawcie tę lekturę tym, którzy dopiero z gatunkiem zaczynają.

środa, 18 listopada 2015

"Klątwa tygrysa. Wyzwanie" - Colleen Houck

Kelsey Hayes mimo wszystko powraca do rodzinnego domu, zapominając o wszystkim, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy. Jednak czy to będzie takie proste? Co, jeśli nagle okaże się, że grozi jej większe niebezpieczeństwo niż dotychczas, a nic nie jest takie pewne, jak by się wydawało?
Niestety, zamiast zakończyć serię niebezpiecznych przygód, dziewczyna dopiero je rozpoczęła... 

Na początku chciałabym podziękować za wszystkie miłe słowa w stosunku do wyglądu mojego bloga. Świetnie, że Wam się podoba i dobrze przyjęliście pewne zmiany, z pewnością będę stronę coraz bardziej ulepszać i dążyć do doskonałości!

Jeżeli chodzi o całą otoczkę, morał, czy choćby kilka głupich, podniosłych zdań, które powinnam tu teraz przytoczyć, nie jestem w stanie niczego wymyślić. Co w tej książce było takiego, co dałoby się przerobić na najprostsze, najbanalniejsze przesłanie? Co w tej książce wyłamywało się ze schematów i dawało nadzieję na coś więcej, niż na razie dostaliśmy? Czy cokolwiek pomogło mi odzyskać wiarę w dalszy rozwój tej serii i choćby głupią podświadomość, że autorkę stać na więcej? Nie, zawiodę Was. Nic. Jeżeli zastanawiacie się teraz, czy Houck stoczyła się o wiele bardziej, niż w swojej poprzedniej książce, łudzicie się, że jednak całe moje narzekanie na nią to tylko puste bzdury, również Was zawiodę. Colleen Houck straciła cały potencjał na tę serię i chyba nigdy już nie odzyska sympatii, jaką ją darzyłam.
Będę z Wami w stu procentach szczera: jakiekolwiek pozytywne uczucia, emocje, uśmiechy na mojej twarzy i miłe wspomnienia z tą powieścią mieszczą się w łyżeczce do herbaty, i to dosłownie. Czytając ją, odnosiłam wrażenie, że przesuwam wzrokiem po literach, a nie wywołują one we mnie nic oprócz cały czas narastającej irytacji pomieszanej... ze zdziwieniem - tak, wraz z poirytowaniem wzrastało u mnie uczucie kompletnego zdezorientowania i myśli "kto to w ogóle pozwolił wydać?!". Co sprawiło, że ta pusta, pozbawiona jakiegokolwiek sensu seria zyskała tyle tysięcy czytelników na całym świecie i o dziwo, mimo tych wszystkich niedoróbek ludzie nadal się nią zachwycają? Czy jest to błąd reklamy, nastawienia... czy jest z tym aż tak bardzo źle?
Chyba największym błędem, jaki autorka popełniła w tworzeniu tej książki jest sam zbyt banalny pomysł na fabułę. Jest on tak bezsensowny,  schematyczny i pełen przewidywalności, że nawet "oszałamiająca" końcówka nie wzbudziła u mnie nic poza złością i znudzeniem, utwierdzając mnie w przekonaniu, że chyba do "Klątwy tygrysa" wracać nie będę, a kontynuacje pominę, nie narażając się na kolejne dni pełne nudy i zwątpienia. Każdy, nawet najmniejszy moment przywoływał dziwne wrażenie, że "gdzieś już to było" - praktycznie wszystko zdawało się być ściągnięte z innych historii, innych opowieści i innych, w większości o wiele lepszych autorów. Wielkie, w cudzysłowie, przygody Kelsey i Kishana, jakie przeżywali w drodze do pokonania klątwy, wyszły co najwyżej słabo, a każdy nieudolny zwrot akcji... cóż by tu mówić, po prostu nieudolny.
Styl pisania Houck jest z pozoru lekki, niby przyjemny i całkiem niezły... ale im więcej dialogów i opisów czytałam, tym bardziej miałam wrażenie, jakby wszystko było tam przedłużane i wciskane na siłę. Słownictwo, wcześniej proste - teraz wręcz prostackie, rodem z książki dla dzieci z zerówki i to jeszcze niezbyt dobrej jakości, znalezione w byle jakim słowniku, bez polotu i jakiegokolwiek pomysłu na to, co w danej scenie autorka chciałaby przekazać. Niezdecydowanie głównej bohaterki? Proszę bardzo. Wkurzający do bólu bohater męski? Już, już go wciskam w najmniej dobrym momencie, ale co tam, ludzie lubią oryginalność. Historia łzawej tęsknoty? O, ubarwimy tu, tam, tu dodamy, tam jeszcze jeden... przesadzam, niee, co ty w ogóle gadasz.
A jeżeli już mam mówić o bohaterach... zacznijmy od Kelsey. Niezdecydowana, głupia, zapłakana, stęskniona, zapatrzona w jeden punkt i do bólu przewidywalna. Muszę jeszcze coś dodawać? Kishan i Ren... zdecydowanie bez wad i zbyt idealni, a z drugiej, "mrocznej" strony na siłę przytłoczeni życiem, które ich tak ciężko doświadczyło, że szkoda nawet gadać, najlepiej zapłakać się w poduszkę i wziąć ludzi na litość.
Nie, nie polecam, mimo wszystko. Dam te głupie pięć punktów na dziesięć, bo mimo wszystko nie jest tak źle, a ta czwórka chyba byłaby lekką przesadą, ale jeżeli to ma doprowadzić o takich uczuć, jak teraz moje, to najlepiej nie zaczynać serii w ogóle. Przekonuję, że nie ma to żadnego sensu.

Tytuł: Klątwa tygrysa. Wyzwanie
Tytuł oryginalny: Tiger's Quest
Autor: Collen Houck
Wydawnictwo: Otwarte
Wydanie polskie: 2012
Wydanie oryginalne: 2012
Ocena: 5/10

sobota, 14 listopada 2015

"Klątwa tygrysa" - Colleen Houck

Kelsey Hayes nigdy by się nie spodziewała, że wakacyjna praca w cyrku może doprowadzić do tak zapierających dech w piersiach wydarzeń. Indie, tygrysy, klątwy... rzeczy, które dotąd znała jedynie z filmów i opowiadań, postawiły ją przed szeregiem różnych zadań, które musi wykonać, by pokonać zło. 

Na początku chciałabym zaznaczyć, że trochę więcej niż cztery miesiące temu, jedenastego lipca, został założony mój blog Truskawkowy blog książkowy. Dziękuję wszystkim moim czytelnikom - nieważne, czy anonimowym, czy prowadzącym strony o książkowej tematyce - za tak wiele osiągnięć w krótkim czasie. Nigdy bym się nie spodziewała, że będę dostawać tak dużo wspaniałych, podnoszących na duchu komentarzy od Was, czy po prostu miłych słów na temat moich recenzji. Naprawdę wiele dla mnie znaczycie :)

Czasem potrzebujemy się oderwać. Zapomnieć, zatracić, zamknąć oczy, włączyć spokojne takty muzyki i odciąć od życia, na chwilę wyobrazić sobie inny świat, świat bez problemów i monotonii, która listopadową chandrą powoli niweczy wszelkie ambitne plany. Snujesz się po domu, nie wiedząc, co z sobą zrobić? Wstajesz, patrzysz się w okno i potrafisz zapatrzeć się w krople deszczu, bębniące do parapet? Odliczasz czas - do weekendu, do ferii, do wakacji, do poniedziałku, ale i tak wiesz, że tak czy tak znajdziesz w tym momencie fakt, który i tak zepsuje Ci humor? Potrzebujesz chwili, kiedy zapomnisz o tym, jak dużo obowiązków na Ciebie włożono, a Ty nie potrafisz sobie z nimi poradzić? Oto książka dla Ciebie. 

Może i ta recenzja nie będzie aż tak prawdziwa, jak być powinna, ponieważ z "Klątwą tygrysa" autorstwa Colleen Houck spotykam się już drugi raz - los chciał, że moja miejska biblioteka zakupiła całą serię, a ja pierwszą część czytałam dobre dwa, a nawet trzy lata temu, więc poza mglistym wspomnieniem, że mi się podobała, nie byłam w stanie wykrzesać praktycznie żadnych innych informacji. Tygrysy, Indie, klątwa, tajemnice, a do tego dwóch książąt, mających przed główną bohaterką dosyć sporo intrygujących zagadek... nie powiem, bym nie spodziewała się czegoś naprawdę zaskakującego, co wbije mnie w fotel i na chwilę zatopi w świecie innym niż dotychczasowy, czegoś... będę śmieszna, ale i tak się przyznam - czegoś, za czym będę tęsknić po skończeniu i uśmiechać się na samo wspomnienie o niej. Jednak czy pani Houck spełniła moje wymagania?
Zacznijmy może od tego, że pomysł autorki na książkę był naprawdę niesamowity. Potencjał... doprawdy ogromny, ale niewykorzystany. Niestety, muszę to powiedzieć, że Colleen przynajmniej według mnie nie podołała temu, na co się powzięła i wykonania historii, choć wcale nie takie złe, z pewnością nie można nazwać chociażby bardzo dobrym. Zbyt wiele schematów, zbyt wiele powtórzeń, zdecydowanie zbyt silne wrażenie, że to już było, że to już przereklamowane i czytałam tak wiele książek, gdzie taka rzecz już się wydarzyła. Z łatwością mogłam przewidzieć niektóre rzeczy, zresztą łącznie z zakończeniem, a każdy krok, jaki poczyniła główna bohaterka był aż do bólu przewidywalny i czasem aż taki... głupi, niczym nieuzasadniony. 
Styl pisania Houck jest, no, znośny. Przyjemny, lekki, szybki, fajny, ale mimo wszystko czasem odnosiłam wrażenie, jakby mi czegoś tam brakowało, jakby autorka chciała coś dodać na siłę, ale jej to nie wychodziło. Niektóre dialogi - wręcz wymuszone, wepchnięte "na chama" i nieco bez polotu, z domieszką lekkiego infantylizmu, opisy w miarę dobre, ale jednak nieidealne, po prostu wszystko było co najwyżej średnie. Tak samo zresztą postacie, które polubiłam, ale patrząc przez pryzmat innych książek wypadają one najzwyczajniej w świecie słabo. Więc jeżeli szukacie niezobowiązującej lektury, która umili Wam jesienne, długie popołudnie, naprawdę polecam. Jednak jeśli macie ochotę na coś w rodzaju powieści nominowanej do nagrody Pulitzera, to zapewniam Was, że się zawiedziecie.
Dlaczego jednak ją polecam, a z drugiej strony wytykam tyle błędów? Bo mimo nich naprawdę odnalazłam w tej książce cząstkę siebie, chwilę zapomniałam o wszystkim innym i potrafiłam myśleć tylko o złamaniu klątwy, kolejnych wydarzeniach i tym, jak główni bohaterowie pokonają zło. Uratowała mnie ona od monotonii, więc może i Wam pomoże.

Tytuł: Klątwa tygrysa
Tytuł oryginalny: Tiger's Curse
Autor: Colleen Houck
Ilość stron: 353
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive
Wydanie polskie: 2012
Wydanie oryginalne: 2011
Ocena: 7/10
Zdjęcie pochodzi ze strony www.empik.com.

sobota, 7 listopada 2015

"Co, jeśli" - Rebecca Donovan

Cal, Rae, Richelle i Nicole jeszcze kilka lat temu stanowili zgraną paczkę, która za nic w świecie nie zawiodłaby siebie nawzajem. Ale kiedy Richelle wyjechała do San Francisco, a Nicole zdawała się nie przyznawać do znajomości ze starymi przyjaciółmi, wszystko się zmieniło. Co się jednak wydarzy, kiedy Cal zacznie spotykać na swej drodze wesołą, pełną życia Nyelle, która wygląda zupełnie tak samo jak jego dziecięca miłość, Nicole Bentley? 



Wiele razy zastanawialiśmy się, co by było gdybyśmy postąpili inaczej. Gdybyśmy przemyśleli swoje słowa zanim je wypowiedzieliśmy, gdybyśmy poszli w inną stronę, kiedy staliśmy na ich rozstaju, gdybyśmy nie popełnili tego błędu, który mógł zmienić nasze życie na zawsze. Mówią, że bez względu na to, co byśmy zrobili, przeszłości już nie można zmieniać, wszystko i tak doprowadziłoby do punktu, w którym teraz stoimy. Ale czy można zacząć życie od nowa? Zrywając stare przyjaźnie, zmieniając miejsce zamieszkania, imię i nazwisko, udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i przeżywanie wszystkiego tak, jak marzyliśmy od samego początku. A więc poznajcie Nyelle Preston - dziewczynę, której się to udało. 
Czuję się co najmniej dziwnie, pisząc o tym kolejny raz, ale chyba muszę powtórzyć - Rebecca Donovan to autorka, której pomysły zawsze będę podziwiać, choćby były to najprostsze i najbardziej banalne, jakie tylko mogłaby stworzyć. Niesamowita historia, którą przedstawiła nam w swojej trylogii sprawiła, że sięgnęcie po jej zupełnie nową powieść było tylko kwestią czasu, odruchem, wręcz obowiązkiem: chęć poznania kolejnej poruszającej opowieści była silniejsza niż cokolwiek innego. Wiedziałam, że Co, jeśli może się okazać totalnym niewypałem, aczkolwiek podświadomie czułam, że znajdę tam chwile, które złamią mi serce, pokruszą odłamki i rozsypią po manowcach moich myśli, tak, bym długo o niej nie zapomniała. Jednak czy jestem usatysfakcjonowana tym, co dostałam na kartach tej książki?
Historia przedstawiona przez autorkę jest... niesamowita. Zaczynając tą powieść, bałam się sztampowości - mimo wszystko miałam ogromne wątpliwości, czy o przyjaźni da się napisać więcej, niż dotychczas zostało przedstawione i w różnorodnych powieściach, i w ich ekranizacjach. Obawiałam się po prostu kolejnej żmudnej historyjki o przyjaciołach, których drogi w pewnym momencie się rozeszły, potem wszyscy rozpaczają i próbują do siebie wrócić, ale im się nie udaje... nie, nie, nie, przyrzekam, pomysł na książkę jest o wiele bardziej rozbudowany. Czytając niektóre momenty odnosiłam wrażenie, że przeżyłam je kiedyś sama i doskonale potrafię przywołać w pamięci emocje, jakich wtedy doświadczałam: strata najbliższego przyjaciela, oddalanie się ludzi od siebie czy wpadanie w złe towarzystwo, którego wad potem już nie dostrzegamy, wręcz przeciwnie, uważamy je za dobry wybór w swoim życiu.
Styl pisania autorki jest taki jak zwykle - lekki, przyjemny, a jednocześnie emocjonalny i wzruszający... prawdziwy. Chyba nie muszę przypominać, że kocham sposób, w jaki Rebecca Donovan potrafi prowadzić akcję: płynnie i bez zbędnych przystanków, które mogłyby niepotrzebnie zastopować pędzącą na złamanie karku fabułę. Bałam się, że trochę czasu minie, zanim wciągnę się w przedstawioną na kartach tej książki historię, ale tak naprawdę pochłonęła mnie ona już po pierwszych stronach, zanim jeszcze do końca się rozwinęła, ja już chciałam dążyć do jej rozwiązania, by zaspokoić rosnącą ciekawość.
Cudownie wykreowane to chyba największy atut tej powieści - główny bohater Cal to nie jeden z wiecznie zdołowany, użalający się nad sobą chłopak, nad którego głupotą tylko załamywać ręce, ale wręcz przeciwnie... zdawał mi się zupełnie inny pd wszystkich dotąd poznanych. Podobało mi się jego podejście do zagadki, jaką skrywała przed nim Nyelle - chciał ją poznać nie z czystej ciekawości, aczkolwiek by pomóc, zrobić coś, by dziewczyna poczuła się lepiej. Poświęcał wiele ważnych rzeczy w swoim życiu tylko po to, by do niej wrócić i pocieszyć, znaleźć i pojechać choćby na drugi koniec świata, by zobaczyć jej uśmiech. Sama zresztą Nyelle to dla mnie kompletna dziewczyna-zagadka, której pobudek do ostatniej kartki nie udało mi się rozszyfrować - z jednej strony jest to pełna empatii, wesoła i żywiołowa studentka, z drugiej jednak zamknięta w sobie, zraniona przez życie dziewczyna, której lepiej nie wchodzić w drogę. Mimo wszystko oboje bezpowrotnie skradli moje serce.
Co, jeśli to książka z pewnością warta przeczytania - mnie dostarczyła naprawdę wielu emocji, chwil, w których się uśmiechałam, chwil, w których krajało mi się serce... cały czas czułam się, jakbym siedziała na prawdziwej huśtawce uczuć bohaterów, w każdym momencie zmieniającą bieg. Dlatego bardzo ją Wam polecam i życzę miłej lektury, kiedy wreszcie dostaniecie ją w swoje łapki.

Tytuł: Co, jeśli
Tytuł oryginalny: What If
Autor: Rebecca Donovan
Ilość stron: 500
Wydawnictwo: Feeria Young
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2014

Zdjęcie pochodzi ze strony www.empik.com.