sobota, 10 lutego 2018

SŁOWIK - Kristin Hannah

Dwie siostry, Isabelle i Vianne, dzieli wszystko: wiek, okoliczności, w jakich przyszło im dorastać, i doświadczenia. Kiedy w 1940 roku do Francji wkracza armia niemiecka, każda z nich rozpoczyna własną niebezpieczną drogę do przetrwania, miłości i wolności.
Zbuntowana Isabelle dołącza do ruchu oporu, nie zważając na śmiertelne niebezpieczeństwo, jakie ściąga na całą rodzinę. Opuszczona przez zmobilizowanego męża Vianne musi przyjąć do swego domu wroga. Cena za uratowanie własnego życia i dzieci z czasem staje się dramatycznie wysoka…




Jeżeli moje długie życie czegoś mnie nauczyło, to tego, że miłość pokazuje nam, kim chcemy być, wojna zaś - kim jesteśmy.
Książki o tematyce wojennej zawsze wpasowywały się dla mnie w dwie skrajne kategorie - albo, jak Złodziejka książek Markusa Zusaka, traktowały wojnę jedynie jako tło dla bardziej przyziemnych zdarzeń, albo, jak Kamienie na szaniec autorstwa Aleksandra Kamińskiego, ukazywały ją w postaci suchych i pozbawionych emocji faktach, których lektura przypominała zagłębianie się w wyjątkowo zawiłym szkolnym podręczniku od historii. Zdarzało się, że czułam się zbytnio przytłoczona tematyką, która nie była odpowiednio dawkowana, lub też wręcz przeciwnie, ciężko mi było choćby w najmniejszym stopniu odczuć rozpacz po katastrofie i strach, który powinien emanować przez karty powieści. W krótkich słowach - nigdy nie lubiłam książek historycznych, których fabuła ma miejsce właśnie pod koniec pierwszej połowy dwudziestego wieku.
Nie lubię, nie lubiłam.
Dopóki nie usłyszałam słowika, który piskliwym trelem wyśpiewał mi piękną historię o dwóch zupełnie różnych siostrach. 

Kobiety żyją dalej. Dla nas ta wojna była czymś innym niż dla nich. Kiedy się skończyła, nie brałyśmy udziału w paradach, nie dostawałyśmy medali, nie wspominano o nas w książkach historycznych. W czasie wojny robiłyśmy to, co do nas należało, a gdy się skończyła, pozbierałyśmy kawałki i zaczęłyśmy życie od nowa.
Zazwyczaj, czytając książki o wojnie, poznajemy historie mężczyzn. Zostajemy zasypani szczegółowymi opowieściami o walce, broni i boju o własne życie, które toczyli z dala od swoich bliskich i rodzinnego domu; poznajemy kulisy działań sabotażowych i akcji dywersyjnych; stajemy  oko w oko ze śmiercią, strachem i odwagą, którą musieli się wykazywać w obliczu grożącego im niebezpieczeństwa. Słowik jest inny. Przedstawiając historię dwóch sióstr w okupowanej przez Niemców Francji, Kristin Hannah starała się nam udowodnić, jak wielką rolę w czasie wojny odegrały kobiety - zarówno te, które pozostały w swych domach i walczyły o ochronę oraz bezpieczeństwo dla swoich dzieci, jak i te, które, działając w ruchach oporu, dzień w dzień narażały życie, aby walczyć o wolność dla ich ojczyzny. Opowieść, którą  autorka opowiadała nam oczami Isabelle i Vianne, łapie za serce, jest chwilami szokująca, niesamowicie wciągająca, lecz  zarazem piękna - pokazuje nam, kim stają się ludzie w obliczu wojny i jak wiele są w stanie się posunąć, by odzyskać to, co zostało im odebrane.  

Miłość powinna być silniejsza od nienawiści, inaczej nie ma dla nas przyszłości.
Za kreację bohaterów Kristin Hannah powinna otrzymać co najmniej nagrodę literackiego Nobla. Już na samym początku książki skonfrontowała dwa zupełnie różne od siebie charaktery - starszą, doświadczoną i poważną Vianne, dla której najważniejsze było bezpieczeństwo jej małej córeczki, oraz bardzo młodą, żyjącą marzeniami Isabelle, po cichu liczącą na to, że odegra w czasie wojny ważną rolę. Kristin Hannah w doskonały sposób zaprezentowała nam, że odwaga nie musi polegać na bezmyślnym rzuceniu się w wir walki - udowodniła również, że sam fakt chęci ochrony swoich najbliższych wymagał w czasie wojny ogromnych poświęceń i dużej dozy nieustraszoności, którymi musiały wykazywać się pozostające w rodzinnych miastach kobiety. Z biegiem akcji autorka pozwalała nam także obserwować, jak warunki panujące w pogrążonej w wojnie Francji wpływały na główne bohaterki Słowika - jak młoda, niedoświadczona życiem Isabelle zamienia się w dojrzałą i silną kobietę, a zamknięta w sobie Vianne odnajduje w sobie chęć do walki. Portrety tychże postaci zostały sporządzone misternie, a jednocześnie prawdziwie - ich rozwój zaś stanowi idealny przykład dla współczesnych nam ludzi, którzy nieustannie dążą do tego, aby być dobrymi i pełnymi pozytywnych wartości jednostkami. 

Rzeczy najgorsze zawsze są prawdziwe. 
Słowik autorstwa Kristin Hannah to książka, która z pewnością wywoła w nas wiele przeróżnych emocji. Muszę przyznać, że przeczytałam ją jednym tchem i żałuję, że moja przygoda z siostrami Vianne oraz Isabelle tak prędko dobiegła końca - pomimo smutku, jakim niezaprzeczalnie przepełniona jest ich opowieść, jest to również pewna pozytywnych wartości historia, która na długo pozostanie w naszych sercach. Polecam Wam ją bardzo serdecznie!

Ocena - 9/10

sobota, 13 stycznia 2018

ANNE OF GREEN GABLES - Lucy Maud Montgomery

Samotne rodzeństwo Maryla i Mateusz Cuthbertowie decyduje się na adopcję chłopca z sierocińca. Jeszcze nie wiedzą, jak bardzo ta decyzja odmieni ich życie i życie wszystkich mieszkańców Avonlea. Na Zielone Wzgórze zamiast chłopca przybywa jedenastoletnia rudowłosa dziewczynka – Ania. Obdarzona nieprzeciętnym temperamentem i wyobraźnią oraz zdolnością wnikliwego, oryginalnego patrzenia na otaczający świat, mająca niezwykłe pomysły, skora do psot i często popadająca w tarapaty, ale też gotowa do pomocy Ania wnosi radość i miłość do domu swoich starych opiekunów i sprawia, że życie społeczności Avonlea nabiera barw i intensywności.

Zakochałam się. Totalnie, całym swoim sercem i każdym zakamarkiem mojego umysłu. 

“Life is worth living as long as there's a laugh in it.” 
Jestem święcie przekonana, że Anię z Zielonego Wzgórza w pewnym momencie swojego życia czytał każdy z nas - do szkoły lub dla przyjemności; z przymusu czy też z ciekawości; może z polecenia kogoś, komu zawsze wierzymy, jeśli chodzi o dobre książki. Historia ta już tak dobrze zapisała się na kartach szeroko rozumianej literatury, że wstyd byłoby przyznać, że się jej nie zna - opowieść o rudowłosej Ani nie tylko bowiem należy do klasyki, z którą powinniśmy się w ciągu swojego życia zapoznać, lecz do tego przedstawia tak cudowną i pełną ciepła scenerię, że grzechem byłoby nie zatopić się w jej lekturze choć na jedną malutką chwilę

"“Dear old world', she murmured, 'you are very lovely, and I am glad to be alive in you.”
Zwierzę się Wam, że sama czytałam książkę Lucy Maud Montgomery już dwukrotnie, ale nigdy nie zakochałam się w niej aż tak bardzo, jak wszyscy inni - ot, uważałam ją za dobrą, pouczającą lekturę, podnoszącą na duchu i umacniającą nas w wierze, że bycie pomocnym i optymistycznym przynosi same korzyści, ale nie czułam w niej nic... innego. Dlatego też perspektywa ponownego powrotu do Avonlea, tym razem w języku oryginalnym, nie wydawała mi się zbytnio obiecująca.  Lecz tak samo jak Ania próbowała przekonać Marylę, by jednak pozwoliła jej zostać na Zielonym Wzgórzu, tak książka ta nieustannie usiłowała zmienić moje zdanie na jej temat - i, równie zaskakująco i z przytupem jak to było z panną Cuthbert, jej się to udało.

“We pay a price for everything we get or take in this world; and although ambitions are well worth having, they are not to be cheaply won, but exact their dues of work and self denial, anxiety and discouragement.”

Chyba nie jestem w stanie wyrazić słowami, jak cudowna i niezwykła zarazem wydała mi się historia małej Ani Shirley. Choć dla kogoś, kto rzuciłby okiem na tę książkę tylko pobieżnie, fabuła może wyglądać na prostą i mało interesującą, Lucy Maud Montgomery przepełniła ją tak niesamowitymi zdarzeniami, że aż ciężko nie dać się porwać w wir szaleńczych emocji i zapomnieć o Bożym świecie, wciąż tylko przewracając kartki do samego końca. Opowieść o biednej sierocie to nie tylko pełna wzlotów i upadków komedia, przy której nie raz, nie dwa uśmiechniemy się do siebie i pokręcimy z niedowierzaniem głową - to również wzruszająca historia o miłości, akceptacji i poszukiwaniu w sobie dobra, które, choć być może niegdyś tłumione, zawsze znajdzie drogę, aby się w nas ujawnić. Myślę, że właśnie ogrom dobroci i piękna, jakimi wypełniona jest Ania z Zielonego Wzgórza wywarł na mnie aż tak duże wrażenie i wciągnął w świat Avonlea mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Książka ta bowiem, poruszając wiele innych bardzo ważnych tematów, najgłośniej mówi o jednym: bycie wartościowym i życzliwym człowiekiem popłaca ponad wszelkie miary, a niewinność i dziewczęcy wdzięk, w który ubiera te słowa zawsze optymistyczna Ania, jeszcze bardziej dodaje im mocy i niezwykłego blasku.

“Why must people kneel down to pray? If I really wanted to pray I’ll tell you what I'd do. I'd go out into a great big field all alone or in the deep, deep woods and I'd look up into the sky—up—up—up—into that lovely blue sky that looks as if there was no end to its blueness. And then I'd just feel a prayer.” 
Ania. Diana. Maryla i Mateusz, państwo Allan, pani Linde, Gilbert Blythe, panna Barry. Wszyscy bohaterowie, z jakimi spotykamy się na kartach tej książki są na tyle trójwymiarowi i przepełnieni różnorakimi emocjami, że pokochanie ich nie jest rzeczą trudną - w niektórych zakochujemy się od pierwszego wejrzenia, do innych dojrzewamy z czasem i dopiero wtedy zaczynamy pałać do nich bezgraniczną miłością, lecz do wszystkich przypadków przywiązujemy się tak samo, jakby byli ludźmi z krwi i kości. Lucy Maud Montgomery stworzyła świat, w którym każdy z nich uczy nas czegoś bardzo ważnego, czegoś, co powinniśmy zapamiętać sobie na przyszłość - i choć nie składają się oni z samych zalet, na pewno stanowią pewnego rodzaju autorytety, którymi możemy kierować się w przyszłości.

“People laugh at me because I use big words. But if you have big ideas, you have to use big words to express them, haven't you?” 

W podsumowaniu powinnam zawrzeć tylko jedno zdanie - jestem sobie naprawdę wdzięczna, że pomimo wcześniejszych uprzedzeń postanowiłam jeszcze raz zatopić się w lekturze książki Lucy Maud Montgomery, ponieważ jestem pewna, że teraz zostanie ona w moim sercu na zawsze. 

CO POWIEM O ANGIELSKIEJ GRAMATYCE?

Anne of Green Gables to chyba najstarsza książka, jaką kiedykolwiek czytałam w oryginale i przyznaję, że niejednokrotnie musiałam sięgać do słownika, aby sprawdzać znaczenie co trudniejszych wyrazów. I choć myślę, że niektórych może to zniechęcić, tak czy tak gorąco polecam lekturę - czytanie po angielsku jeszcze bardziej wprowadza nas w klimat XX-wiecznej Kanady i pozwala nam poczuć się tak, jakbyśmy sami znajdowali się w słonecznym Avonlea i przeżywali wraz z Anią jej przygody.