czwartek, 31 grudnia 2015

Podsumowanie 2015 roku!

W roku 2015 udało mi się przeczytać aż 71 książek (27834 strony), co jest dla mnie ogromnym osiągnięciem, ponieważ nałogowo pasjonuję się powieściami dopiero od maja - w pierwszym kwartale moje czytelnicze wyniki prezentowały się bardzo słabo, nie wspominając nawet o tym, że wszystkie przeczytane w tym czasie książki były szkolnymi lekturami. Właśnie w maju tego roku dopiero zaczęłam pisać w zeszycie pierwsze prawdziwe recenzje, a kilka miesięcy później, 11 lipca, na Truskawkowym blogu książkowym pojawiła się moja opinia na temat "Ostatniego smokobójcy" autorstwa Jaspera Fforde. Odtąd na stronie zamieściłam już 57 recenzji, z czego najpopularniejszą z nich jest ta opisująca znakomitość "Powodu by oddychać" autorstwa Rebecki Donovan. Od daty założenia bloga nazbierało się już 131 obserwatorów, niewiele ponad 10 tysięcy wyświetleń (i ta wspaniała liczba wybiła dopiero dzisiaj, za co bardzo, bardzo wszystkim dziękuję) i prawie 1300 komentarzy.
Ten rok, pod względem czytelnictwa, mogę zdecydowanie zapisać do grona udanych. Blogowanie, choć może zabrzmieć to banalnie, dało mi naprawdę wiele możliwości i nie chodzi tutaj tylko o rosnącą liczbę czytelników i wyświetleń - czuję, że znalazłam swoją prawdziwą pasję, której poświęcam wiele czasu i z pewnością będę poświęcać w przyszłości. Mam nadzieję, że niejedno podsumowanie roku jeszcze się na nim znajdzie, a każde z nich będzie przepełnione taką satysfakcją, jak to. Dziękuję za tyle wsparcia, każdym komentarzem, wyświetleniem i obserwacją każdej osobie, która choć raz weszła na mojego bloga. To dzięki Wam zaszłam tak daleko. Chciałabym również podziękować za tyle życzeń świątecznych oraz miłych słów na temat mojego bloga, jesteście najlepsi :)

Z okazji zbliżającego się Nowego Roku chciałabym życzyć Wam przede wszystkim spełnienia swoich celów i marzeń, dużo wolnego czasu na rozwijanie Waszych pasji i jeszcze więcej momentów, w których będziecie naprawdę szczęśliwi i zadowoleni z siebie. Mam nadzieję, że nadchodzący rok będzie dla Was taki, jak tylko sobie wymarzycie i wszystko pójdzie po Waszej myśli. 


poniedziałek, 28 grudnia 2015

"Druga szansa" - Katarzyna Berenika Miszczuk

Jak się nazywam?
Ile mam lat? 
Gdzie jestem? 
Kim jest ta Morulska i dlaczego zachowuje się, jakby posiadła wszelkie tajemnice świata? 
Co to jest Druga Szansa? 
Czy te kłamstwa są prawdą? 
Czy można stąd uciec? 
Czemu słyszę... to? 
Czy ja jestem... szalona? 

Ta książka nie jest przerażająca. Nie jest powalającym horrorem, nie zwala z nóg, nie sprawia, że trzęsiemy się ze strachu albo ogarnia nas paraliżujący strach za każdym razem, kiedy idziemy ciemnym korytarzem własnego domu i gorączkowo szukamy włącznika światła. Nie spowoduje też w nas żadnego uczucia niepokoju, nie nabawimy się przez nią koszmarów ani też nie stwierdzimy, że pani Katarzyna mogłaby zastąpić Stephena Kinga na tronie najlepszego autora horrorów, który powinien przerażać swoimi pomysłami cały świat. Ale mimo wszystko... nie zapomnicie tej specyficznej atmosfery, jaka owionie Was zaraz po tym, jak zacznie się dziać coś złego. Nie tak szybko pozwolicie Julii Stefaniak odejść w niepamięć, a na widok kruka nie raz jeszcze podskoczycie i wyszepczecie pod nosem "kłamiesz". Mogę Wam to obiecać. 
Nie wiem, jak powinnam zacząć tę recenzję. Może od tego, że nigdy nie było mi po drodze z polskimi autorami? Może powinnam przytoczyć parę refleksyjnych zdań z wnętrza książki i uzasadnić, dlaczego właśnie one wzbudziły we mnie takie a nie inne emocje? Zacząć wytykać rażące błędy albo opiewać doskonałości? A może właśnie nie pisać nic, bo pustka działa na naszą wyobraźnię bardzo pobudzająco i krzepiąco? Fakt jest faktem - od skończenia lektury tej książki minęło już prawie dziesięć dni, a ja wciąż nie potrafię znaleźć oceny, która w stu procentach oddawałaby emocje towarzyszące mi podczas przewracania jej kartek. Nawet nie możecie sobie wyobrazić, ile razy już zaczynam tę recenzję, kopiuję, wklejam, zmieniam szyk zdań i próbuję ułożyć je w jakąś składną całość, a wychodzi jedynie jakaś bezsensowna paplanina o niczym. Dlatego mam nadzieję, że "Drugą szansę" spróbujecie zrozumieć sami. Ja ją Wam tylko polecę.
Fabuła, jaką zaserwowała nam pani Katarzyna, jest... z pozoru banalna. Wiadomo, codziennie rano główna bohaterka wstaje, znosi wykłady Morulskiej, idzie na spacer, wraca, je obiad, znowu gadanina Morulskiej, znowu idzie na spacer, potem kładzie się spać i tak błędne koło się zatacza. Jednak z każdą sekundą odczuwałam wrażenie, jakby napięcie powoli wzrastało, odkrywając rąbek tajemnicy tylko po to, by zaraz wprowadzić nas w błąd i rozsypać wskazówki w miejscach, w których byśmy ich w żadnym wypadku nie szukali. Pani Miszczuk jest mistrzynią prowadzenia fabuły w taki sposób, byśmy nie mogli się niczego domyślić, dopóki nie dostaniemy tego podanego na tacy i opisanego na dziesiątki różnych sposobów. Nie zdarzyło mi się, bym sama dopowiedziała końcówkę jakiegoś wątku czy odgadła ukryte znaczenie jakiegoś z wydarzeń, które miało znaczący wpływ na dalszą historię. Z początku niewinna i wręcz przyjazna atmosfera z biegiem czasu zaczyna pokazywać siebie z całkiem innej strony, z takiej, której byśmy się nie spodziewali nawet w najśmielszych snach.
Bohaterowie... to chyba zdecydowanie najgorszy aspekt tej książki. Przyznam się, że ani Adama, ani Julii nie darzyłam zbytnią sympatią, ale o ile Julię jeszcze potrafiłam znieść, to Adam nie zyskał mojego respektu od pierwszego spotkania. Mimo tego, że autorka próbowała wykreować im jakikolwiek portret psychologiczny i odbić w ich charakterze znaczące traumy przeszłości, czasem odnosiłam wrażenie, że są oni po prostu nudni i bezpłciowi, papierowi. Tak jakby próbując stworzyć arcydzieło, chciała wcisnąć w nich zbyt wiele, niż mogą sami unieść.
Czy polecam? Owszem, polecam. Nie wiem, jakie Wy będziecie mieli o niej zdanie, ale wiedzcie, że z pewnością długo nie zapomnicie o tym, co czeka Was za murami "Drugiej szansy". Mam nadzieję, że trochę Was do tego zmotywowałam.

Ocena: 7/10

środa, 23 grudnia 2015

Wesołych świąt!

Boże Narodzenie to magiczny czas. Czas, w którym spotykamy się z rodziną przy wigilijnym stole, dzielimy opłatkiem, śpiewamy kolędy i na kilka godzin zapominamy o dręczących nas problemach, żyjąc jedynie teraźniejszością. To moment, w którym nawet najsroższym ludziom miękną serca, a w nas budzą się ukryte dzieci, które na co dzień próbujemy tak usilnie zagłuszać - mimo upływu lat wciąż tak samo cieszymy się na widok położonych pod drzewkiem prezentów, ekscytujemy rozchodzącym się po domu zapachem lukrowanych pierniczków czy wyczekujemy przy oknie pierwszej gwiazdki. Chociaż świąteczna atmosfera ukryta w milionie malutkich rzeczy wokół nas nie wszystkim się udziela, trzeba przyznać, że właśnie wtedy jesteśmy naprawdę szczęśliwi.
Z tej okazji chciałabym Wam życzyć przede wszystkim świąt spędzonych w gronie najbliższych osób, pełnych spokoju i wytchnienia od spraw codzienności. Abyście odnaleźli iskierkę nadziei tam, gdzie byliście pewni, że jej nigdy nie będzie, a tegoroczne Boże Narodzenie stało się dobrą wymówką do tego, by spełnić kilka swoich długo skrywanych marzeń. Bo przecież to jest w życiu najważniejsze, byśmy w stu procentach byli dumni ze wszystkich swoich decyzji, a błędy traktowali nie jako porażkę, ale jako wartościową naukę, którą należy wykorzystać w przyszłości. Życzę Wam również wszystkiego dobrego w Nowym Roku, aby właśnie on stał się dla Was wyjątkowy i pełen wspaniałych wrażeń, których nie zapomnimy na długo. Pamiętajcie - cieszcie się każdą chwilą.
Mam nadzieję, że tegoroczne święta spędzicie tak, jak sobie wymarzycie.
Patty

piątek, 18 grudnia 2015

"Rywalki" - Kiera Cass

Kiedy America Singer dostaje list, a w nim zgłoszenie na Eliminacje, które mają na celu wyselekcjonować idealną wybrankę dla księcia Maxona, nie jest zachwycona. Nie bawią ją korona, nie odczuwa podekscytowania związanego z możliwością noszenia pięknych sukni i obracania się w doborowym towarzystwie, a także uwaga samego następcy tronu. Jednak może Maxon okaże się lepszym przyjacielem, niż wszyscy wokół?

Która z nas kiedyś nie chciała zostać księżniczką? Nie marzyła o przechadzaniu się pośród królewskich ogrodów, trzymając pod rękę przystojnego księcia, nie pragnęła nosić obsypanych klejnotami sukni i być obsługiwana przez pokojówki dwadzieścia cztery godziny na dobę? Wyobraź sobie, że nagle dostajesz szansę na takie życie, a również możliwość zostania żoną księcia w dalekiej przyszłości. Podejmujesz wyzwanie? America podjęła. Lecz jakie będzie jej przeznaczenie? 
Naprawdę wiele osób mówi mi aż do teraz, że do "Rywalek" nie można podchodzić z dużymi oczekiwaniami, bo tak naprawdę nie ma w nich nic nadzwyczajnego. Ot, kolejna dystopia, kolejna ckliwa historyjka o młodych uciśnionych, biedzie i nagłym szczęściu, które przychodzi do panienki niczym przysłowiowa manna z nieba. Dlatego miałam naprawdę duże obawy, podchodząc do lektury książki pani Cass. Spodziewałam się wszystkiego - tylko nie tego, że ta książka wywoła we mnie tyle uczuć. Tyle łez w oczach, łez smutku, wzruszenia i radości. Tyle uśmiechów, tych skrywanych i tych otwarcie ukazywanych całemu światu. Nie spodziewałam się, że się zakocham w tej historii i będę pragnęła więcej.
Fabuła... o dziwo, nie okazała się dla mnie nazbyt schematyczna czy przewidywalna. Tak naprawdę pokochałam ją od pierwszego wejrzenia - królewskie klimaty, wszechobecne bogactwo i przepych, skrzące się żyrandole w pałacu i rywalizacja pomiędzy dziewczętami, które dla jednej rozmowy potrafią skoczyć sobie do gardeł i posunąć się do niezby poważnych czynów jak na wyrafinowane damy. Wyraźnie było czuć narastające napięcie, kiedy kandydatki zostały odesłane do domów, a szczęśliwe wybranki tylko szukały powodów, dla których mogłyby poniżyć i zdyskryminować inne na oczach rodziny królewskiej. Oczywiście wśród nich znalazły się takie, którym mogłabym zarzucić pewną stereotypowość - taka zawsze wredna i popisująca się, nieśmiała, plotkara albo dziewczyna, która wiecznie jest uśmiechnięta i pełna życia. Ale mimo wszystko historia zostala poprowadzona tak cudownie, że nie zwracałam na to uwagi.
Myśląc o Americe, mam naprawdę wiele skojarzeń, ale chyba jej najsilniejszą cechą był... upór. Jeżeli czegoś chciała, to dążyła do tego za wszelką cenę, nie myśląc nawet o odpuszczeniu zemsty czy zrezygnowaniu z jakiejś myśli. Mimo wszystkiego innego właśnie z tego powodu wydała mi się oryginalna i świetnie wykreowana, taka ludzka i zaskakująca. Nigdy nie byłam w stanie przewidzieć, co wymyśli tym razem i jaką ciętą ripostę wymyśli na kolejną rozmowę z Maxonem. A jeśli chodzi o samego księcia - uwielbiam go! Uwielbiam jego poczucie humoru, tą nieidealną idealność, niepewność siebie, a z drugiej strony opanowanie i kontrola nad sytuacją, Zawsze zjawiał się tam, gdzie Ami tego potrzebowała i nie stroił niepotrzebnych fochów o byle co - walczył o jej przyjaźń i uwagę, choćby zraniła go (nie tylko psychicznie) i dostarczyła wielu nieprzyjemnych uczuć.
Jestem pod wielkim wrażeniem wykreowaniem świata przez panią Cass. Wiem, że motyw rebelii, nowo powstałego państwa i ludności podzielonej na frakcje i klasy pojawił się już w wielu książkach, ale ja w każdej z nich potrafię znaleźć coś, co mnie zachwyci na nowo. I tutaj Kiera potrafiła wciągnąć mnie do Illei i pozostawić tam kawałek mojego serca, który mimo wszystko na zawsze tam pozostanie. Styl pisania tej autorki jest zachwycająco lekki. Powieść udało mi się przeczytać w niecałe cztery godziny intensywnej lektury, podczas której ani na chwilę nie poczułam się znudzona czy przepełniona zawodem.
Polecam, polecam, całym sercem. Szczególnie na prezent, kiedy chcemy na chwilę się oderwać.
Ocena - 9/10.

sobota, 12 grudnia 2015

"Wybrani" - C. J. Daugherty

Allie Sheridan to dziewczyna, która po zaginięciu ukochanego brata zbuntowała się - zaczęła pić, palić oraz włamywać się w różne miejsce tylko po to, by coś zniszczyć i zdewastować. Kiedy dochodzi do ostateczności, rodzice postanawiają wysłać ją do elitarnej szkoły zwanej Cimmerią. Jednak czy to będzie normalny semestr... czy wydarzy się coś niesamowitego, a Allie nie będzie wiedziała, co w jej życiu jest prawdą, a co kłamstwem? 

Po światowym sukcesie J. K. Rowling na rynku polskim i zagranicznym coraz częściej zaczęły się pojawiać fantasy z motywem elitarnej, dobrej szkoły dla mniej lub bardziej "szczególnie uzdolnionych" uczniów. Magiczne moce, cudowne miejsce, ociekająca czarami akademia i jeszcze bardziej fantastyczne przygody, które nawiedzają bohatera, nieudolnie próbującego odkryć prawdę o swoim niewiadomym pochodzeniu - o, tak, ten schemat znamy, choć trudno powiedzieć, byśmy go pokochali od pierwszego wejrzenia. Na pierwszy rzut oka "Wybrani" wydają się tacy sami jak wszystko inne... jednak czy to prawda, czy jednak C. J. Daugherty wyłamała się ze schematu, jaki przed laty postawiła nam wspaniała Joanne Kathleen Rowling? 
Fabuła, jaką zafundowała nam Daugherty, jest z pewnością nieco... schematyczna. Wiem, że ostatnio kompletnie nadużywam tego słowa w moich recenzjach, wynajdując praktycznie w każdej książce coś powtarzalnego, ale tutaj nawet główny wątek, przyjazd Allie do Akademii Cimmeria, wydał mi się niesamowicie powtarzalny i sztampowy. Jeżeli to będzie coś, czego jeszcze nie zgadliście, to bardzo przepraszam, ale kto z nas nie domyślał się, że nie jest to normalna szkoła, kształcąca przypadkowych uczniów  z problemami? Mnie nie zajęło dużo czasu przewidzenie niektórych zdarzeń, jakich dziewczyna doświadczy w swoim życiu, a ujawnienie się za otoczką magii koszmarnych stereotypów, których łudziłam się, że nie będzie, stało się jedynie kwestią czasu. Nie próbuję tu jednak udowodnić, że fabuła jest źle wykreowana - wręcz przeciwnie, zakochałam się w historii Alyson, ale... brakowało mi w niej krzty świeżości, którą teraz, pośród tylu książek o podobnym temacie, naprawdę będzie trudno we mnie wykrzesać.
Jeżeli chodzi zaś o samą Allie, to muszę przyznać, że jak na przeciętną młodzieżówkę jej przedstawienie wydało mi się dobre, ba! wręcz bardzo dobre i logiczne. Nie brakowało tutaj oczywiście typowych rozmyślań, niezdecydowania, rozterek i głupich, nieprzemyślanych działań z jej strony, ale jeżeli patrzeć jedynie przez pryzmat pozytywnych cech, mogłabym uznać, że w pewnym sensie Allie stanowiłaby moją dobrą przyjaciółkę. Naprawdę podobał mi się fakt, że mimo zmiany otoczenia i odcięcia się od starego, nieusłanego różami życia dziewczyna wciąż miewała przebłyski niechlubnej przeszłości, ataki paniki i wszystko to, o czym tak bardzo pragnęła zapomnieć. W takich momentach właśnie, kiedy była słaba i wykończona, choć troszeczkę wyłamywała się ze schematu dziewczyny idealnej, które na siłę kreują początkujące autorki.
Wspominając o jej towarzyszach, czyli Carterze i Sylvainie, mam naprawdę mieszane uczucia. Choć wiem, że wybory bohaterki w następnych tomach z pewnością bardzo wpłyną na rozwój fabuły, to nadal i na jednego, i na drugiego patrzę jedynie z wielkim powątpiewaniem i sceptycyzmem. Uważam, że oboje popełnili w relacjach z Alyson naprawdę poważny błąd, którego nie da się tak szybko naprawić, a ich rzekoma przyjaźń z dziewczyną czasem wydawała mi się nazbyt przerysowana i wpychana w wątek nieco na siłę. Jakby nie patrzeć, jak na razie nie jestem do nich przekonana, a co będzie dalej - zobaczymy.
Styl pisania Daugherty jest lekki, przyjemny i wciągający. Autorka wykreowała niesamowity klimat, który towarzyszył mi tak, jakbym sama przechadzała się po korytarzach Cimmerii, siedziała pośród zakurzonych półek biblioteki albo wdychała świeże powietrze, siedząc w altanie po deszczu. C. J. posiada wspaniałą umiejętność budowania akcji - każdy szczegół wydaje się przemyślany i wpasowany w to, co ma stać się za chwilę.
Polecam tym, którzy szukają lektury na długie, zimowe wieczory. Czasem potrzebujemy czegoś lekkiego, a "Wybrani" wtedy pasują chyba najbardziej.

Ocena - 7/10

Zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl

wtorek, 8 grudnia 2015

"Biorąc oddech" - Rebecca Donovan

Emma Thomas sporo już doświadczyła - kiedy wydawało się, że jej życie w końcu ustatkuje się i powróci do normalności, los rzucał dziewczynie pod nogi coraz to większe kłody. Przeskakując ponad nimi, Emma musi zmierzyć się z cieniami przeszłości, lękami i nowymi przeżyciami, których kompletnie się nie spodziewała. Wszystko po to, aby na nowo odetchnąć. 

Oryginalny tytuł tej książki w wolnym tłumaczeniu znaczy niewiele więcej niż "Bez tchu". I właśnie taka jest ostatnia część trylogii Rebekki Donovan - pozbawiona jakiejkolwiek szansy na poprawę sytuacji, nadziei, wręcz dusząca swoją aurą depresyjności, którą roztacza z niesamowitym powodzeniem wokół nas niczym okropnie ciasny koc. Zamiast w odzyskiwaniu wiary w siebie, z każdą stroną coraz to bardziej zapadamy się w czarną otchłań, aby w końcu... nie będę Wam niczego zdradzać. Lecz chyba nie będziecie zawiedzeni. Przynajmniej ja nie jestem. Teraz... jestem kompletnie "bez tchu". 

Nie będę ukrywać, że z tą trylogią już na zawsze będzie mnie wiązać pewien wzruszający sentyment. Nawet nie możecie sobie tego wyobrazić, jak wiele wspomnień i emocji kojarzę z Rebekką Donovan, ile tłumionych uśmiechów, wylanych łez i błysków w moich oczach wywołała, ile razy właśnie jej prawdy życiowe zmuszały mnie do długotrwałych refleksji nad tym, co tak naprawdę jest w moim życiu najważniejsze - a chyba w tysiącach należy liczyć przelotne myśli, w których wychwalałam ją pod niebiosa i po stokroć przyznawałam literackie Noble. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do dosyć śmiałego wniosku, że nawet, gdybym teraz okropnie zawiodła się na tej pisarce, i tak uważałabym ją za najlepszą z najlepszych. Bo dała mi naprawdę dużo nadziei, inspiracji i autorytetu, tak jak prawie żaden inny pisarz wcześniej. .
Może zacznijmy od fabuły, która kompletnie, w stu procentach mnie zachwyciła. Wydarzenia, które zakończyły poprzedni tom, wydały mi się... wręcz szokujące, takie niezrozumiałe i pełne niedopowiedzeń, które jak najszybciej chciałam wyjaśnić i rozwiązać wszelkie ukryte za słowami zagadki. Miałam naprawdę duże obawy w stosunku do tego, jak Donovan zamierza to wszystko odkręcić - czy kolejne wątki potoczą się tak, jak chciałam, czy oni wrócą do tej sytuacji, czy może stanie się zupełnie cokolwiek innego... a biorąc sprawę poważnie, kompletnie nie rozumiem powodów, dla których mogłam chociaż chwilowo zwątpić w możliwości wyobraźni Rebekki. Każdy, nawet najmniejszy szczegół został przemyślany i umieszczony w fabule w taki sposób, byśmy nawet nie dostrzegli go pośród miliona innych, a dopiero potem odkryli ukryte znaczenie, jakie wnosi ono do wątku. Mimo że spotykamy się z bohaterami i ich historią już trzeci raz, nie odczułam żadnego znużenia ani krzty powtarzalności; każda kolejna kartka to nowy powiew świeżości dla literatury młodzieżowej, który ustanawia dla niej całkiem nowe prawa i schematy. Opowieść ta jest przesycona do bólu negatywnymi emocjami, których mogliśmy się całkowicie nie spodziewać. Jest przesycona ukrywanym bólem, strachem, wręcz paraliżującym lękiem i cierpieniem, a jednocześnie wywołuje u nas cichy, wstydliwy uśmiech i czasem potrafi rozbawić niesamowitymi obrotami sytuacji. Historia ta przeraża... ale też i zachwyca. Pozwala się w sobie bezpowrotnie zakochać.
Emma Thomas to z pewnością trudna bohaterka do poprowadzenia. Pełna wątpliwości, śledzona przez cienie przeszłości i zmiennonastrojowa, taka, która raz może się rozpłakać, a drugi raz roześmiać. Może ciężko to wyjaśnić, ale po części rozumiem stan, w którym ona się znajduje - to nieustanne, powracające wspomnienie, poczucie winy, które mimo całkowitej niewinności narasta w środku i kumuluje wszelkie skrywane emocje, by w końcu wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Staram się pojąć napływające do jej oczu łzy i zaciskanie zębów za każdym razem, gdy rozmowa schodzi na drażliwy temat, zamiast potępiać ciągłe narzekanie i bezsensowane użalanie się nad ciężką sytuacją życiową. Jeżeli chodzi zaś o Evana... to czułam, że się zmienił. Że śledzi go to utracone zaufanie, którym kiedyś wszystkich obdarzał, że zamiast działać spontanicznie, obmyśla wszelkie możliwe ruchy i zastanawia się, zanim poczyni kolejny krok. Kochałam starego Evana i jego pozytywność, optymizm bijący z uśmiechów i ciągłych żartów, ale.. pokochałam również tego doroślejszego, zmienionego i kierującego się czym innym w życiu.
Styl pisania Rebekki jak zwykle powala. Jest piękny, a jednocześnie taki lekki i zwyczajny, przepełniony emocjami, a jednak wyrwany z życia codziennego i brzmiący jak kartka z przypadkowego pamiętnika. Autorce udało się idealnie ująć przeżywane przez bohaterów wydarzenia, a reakcje, które wywołują, wyglądają jak wyjęte z prawdziwych sytuacji. Pokochałam sposób prowadzenia przez nią akcji, lekkość, z jaką przechodzi do sedna problemu i natychmiast wprowadza nas w jego świat. Chyba brak mi już słów.
Podsumowując, polecam wszystkim tym, którzy jeszcze po nią nie sięgnęli. Polecam tym, którzy jeszcze nie poznali Rebekki Donovan. Polecam tym, którzy szukają czegoś wciągającego. Polecam, po prostu, wszystkim.

Ocena: 8/10

środa, 2 grudnia 2015

"Z innej bajki" i "Po drugiej stronie kartki" - Jodi Picoult


Delilah jest przeciętną dziewczyną - nie jest zbytnio lubiana w szkole, ma najlepszą przyjaciółkę Jules i wielkie marzenia, które prawdopodobnie nigdy się nie spełnią. Jednak kiedy dziewczyna odkryje w bibliotece tajemniczą książkę dla dzieci autorstwa Jessamyn Jacobs, jej życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni... a książęta z bajki mogą okazać się nie tylko papierowymi wymysłami wyobraźni autorki. 

Bajki towarzyszą nam od najmłodszych lat - najpierw czytane przez bliskich na dobranoc, potem samodzielnie odcyfrowywane przez pięcio-sześcioletnich nas, aż w końcu omawiane w szkole w ramach lekcji języka polskiego. Nie raz zastanawialiśmy się, jak to by było, gdyby książkowa rzeczywistość istniała w prawdziwym świecie, a odważni rycerze i piękne księżniczki  ożyły i zawładnęły nad światem, rządząc mądrze i sprawiedliwie, tak jak przedstawili ich autorzy. Chcieliśmy poznać ich naprawdę, bo stanowili dla nas pewnego rodzaju autorytet, dążyliśmy do tego, by osiągnąć ideał, piękno, mądrość i prawdy, którymi kierowali się w swoim życiu. Jednak co by było, gdyby marzenia urzeczywistniły się, a obok nas nagle zasiadła prześliczna, złotowłosa królewna albo rycerz na białym koniu? 
Czy moje pierwsze spotkanie z Jodi Picoult, oraz jej córką, Samanthą van Leer, było udane? Na to pytanie staram się odpowiedzieć do teraz, chociaż już naprawdę dużo czasu minęło od skończenia i pierwszej części, i jej kontynuacji. Rażące schematy, nieco przewidywalne wątki, odrobinę nielogiczne postępowanie postaci... a z drugiej strony niesamowity magiczny klimat i kilka godzin przecudownych przeżyć, które spędzimy wraz z Oliverem i Delilah. Czy i tym razem jakoś przymknę oko na wszystkie niedociągnięcia, do jakich dopuściły się autorki?
Przyznaję, że historia naprawdę nie jest jakaś powalająca. Mamy Delilah, typową dziewczynę, w której życiu nie ma lekko, bo nie jest zbytnio lubiana w szkole, no i Olivera, księcia z bajki, próbującego się wydostać z błędnego koła, jakim są ciągle powtarzające się wydarzenia. Kto by przecież uwierzył, że księżniczka, którą miał uratować, mimo swej piękności nie potrafi wydukać mądrego zdania, a czarny charakter większość dnia spędza na malowaniu obrazów w swojej pracowni? Nadchodzi jednak moment, w którym Delilah i Oliver spotykają się, no i zaczynają snuć plany ucieczki z powieści. Wtedy dopiero zaczyna się prawdziwa "zabawa", mnóstwo zwrotów akcji, przezabawnych scen i takich, które wyciskają łzy z oczu. W ciągu dosyć długich dwóch powieści przeżywamy prawdziwą huśtawkę nastrojów, a myślami wciąż wracamy do bohaterów, mimo że mamy o wiele więcej ważniejszych obowiązków, którymi powinniśmy się zająć. 
Styl pisania Picoult... ma swoje wzloty i upadki. Szczerze mówiąc, zachwycił mnie on dopiero w drugiej części - dopiero wtedy dostrzegłam doświadczenie pisarskie Jodi i prawdy życiowe, które z każdą stroną zdawały się wzrastać i wzrastać na sile. Mimo wszystko widziałam, które fragmenty mogły należeć do Samanthy, właśnie przez pewien rodzaj dojrzałości, który jej matka opanowała praktycznie do perfekcji, a którego młodej autorce jeszcze brakowało. Aczkolwiek
obie książki czytało się szybko i przyjemnie, a wydarzenia szybko wciągały nas w wir powieści, nie pozwalając się od nich oderwać.
Podsumowując, polecam Wam tę serię. Nie wiem, jak Wy ją odbierzecie, ale mi zapewniła kilka naprawdę świetnych godzin, a jeszcze więcej wspomnień. Mam nadzieję, że również zapamiętacie ją miło.

Ocena - 7/10

Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej www.nexto.pl