sobota, 13 stycznia 2018

ANNE OF GREEN GABLES - Lucy Maud Montgomery

Samotne rodzeństwo Maryla i Mateusz Cuthbertowie decyduje się na adopcję chłopca z sierocińca. Jeszcze nie wiedzą, jak bardzo ta decyzja odmieni ich życie i życie wszystkich mieszkańców Avonlea. Na Zielone Wzgórze zamiast chłopca przybywa jedenastoletnia rudowłosa dziewczynka – Ania. Obdarzona nieprzeciętnym temperamentem i wyobraźnią oraz zdolnością wnikliwego, oryginalnego patrzenia na otaczający świat, mająca niezwykłe pomysły, skora do psot i często popadająca w tarapaty, ale też gotowa do pomocy Ania wnosi radość i miłość do domu swoich starych opiekunów i sprawia, że życie społeczności Avonlea nabiera barw i intensywności.

Zakochałam się. Totalnie, całym swoim sercem i każdym zakamarkiem mojego umysłu. 

“Life is worth living as long as there's a laugh in it.” 
Jestem święcie przekonana, że Anię z Zielonego Wzgórza w pewnym momencie swojego życia czytał każdy z nas - do szkoły lub dla przyjemności; z przymusu czy też z ciekawości; może z polecenia kogoś, komu zawsze wierzymy, jeśli chodzi o dobre książki. Historia ta już tak dobrze zapisała się na kartach szeroko rozumianej literatury, że wstyd byłoby przyznać, że się jej nie zna - opowieść o rudowłosej Ani nie tylko bowiem należy do klasyki, z którą powinniśmy się w ciągu swojego życia zapoznać, lecz do tego przedstawia tak cudowną i pełną ciepła scenerię, że grzechem byłoby nie zatopić się w jej lekturze choć na jedną malutką chwilę

"“Dear old world', she murmured, 'you are very lovely, and I am glad to be alive in you.”
Zwierzę się Wam, że sama czytałam książkę Lucy Maud Montgomery już dwukrotnie, ale nigdy nie zakochałam się w niej aż tak bardzo, jak wszyscy inni - ot, uważałam ją za dobrą, pouczającą lekturę, podnoszącą na duchu i umacniającą nas w wierze, że bycie pomocnym i optymistycznym przynosi same korzyści, ale nie czułam w niej nic... innego. Dlatego też perspektywa ponownego powrotu do Avonlea, tym razem w języku oryginalnym, nie wydawała mi się zbytnio obiecująca.  Lecz tak samo jak Ania próbowała przekonać Marylę, by jednak pozwoliła jej zostać na Zielonym Wzgórzu, tak książka ta nieustannie usiłowała zmienić moje zdanie na jej temat - i, równie zaskakująco i z przytupem jak to było z panną Cuthbert, jej się to udało.

“We pay a price for everything we get or take in this world; and although ambitions are well worth having, they are not to be cheaply won, but exact their dues of work and self denial, anxiety and discouragement.”

Chyba nie jestem w stanie wyrazić słowami, jak cudowna i niezwykła zarazem wydała mi się historia małej Ani Shirley. Choć dla kogoś, kto rzuciłby okiem na tę książkę tylko pobieżnie, fabuła może wyglądać na prostą i mało interesującą, Lucy Maud Montgomery przepełniła ją tak niesamowitymi zdarzeniami, że aż ciężko nie dać się porwać w wir szaleńczych emocji i zapomnieć o Bożym świecie, wciąż tylko przewracając kartki do samego końca. Opowieść o biednej sierocie to nie tylko pełna wzlotów i upadków komedia, przy której nie raz, nie dwa uśmiechniemy się do siebie i pokręcimy z niedowierzaniem głową - to również wzruszająca historia o miłości, akceptacji i poszukiwaniu w sobie dobra, które, choć być może niegdyś tłumione, zawsze znajdzie drogę, aby się w nas ujawnić. Myślę, że właśnie ogrom dobroci i piękna, jakimi wypełniona jest Ania z Zielonego Wzgórza wywarł na mnie aż tak duże wrażenie i wciągnął w świat Avonlea mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Książka ta bowiem, poruszając wiele innych bardzo ważnych tematów, najgłośniej mówi o jednym: bycie wartościowym i życzliwym człowiekiem popłaca ponad wszelkie miary, a niewinność i dziewczęcy wdzięk, w który ubiera te słowa zawsze optymistyczna Ania, jeszcze bardziej dodaje im mocy i niezwykłego blasku.

“Why must people kneel down to pray? If I really wanted to pray I’ll tell you what I'd do. I'd go out into a great big field all alone or in the deep, deep woods and I'd look up into the sky—up—up—up—into that lovely blue sky that looks as if there was no end to its blueness. And then I'd just feel a prayer.” 
Ania. Diana. Maryla i Mateusz, państwo Allan, pani Linde, Gilbert Blythe, panna Barry. Wszyscy bohaterowie, z jakimi spotykamy się na kartach tej książki są na tyle trójwymiarowi i przepełnieni różnorakimi emocjami, że pokochanie ich nie jest rzeczą trudną - w niektórych zakochujemy się od pierwszego wejrzenia, do innych dojrzewamy z czasem i dopiero wtedy zaczynamy pałać do nich bezgraniczną miłością, lecz do wszystkich przypadków przywiązujemy się tak samo, jakby byli ludźmi z krwi i kości. Lucy Maud Montgomery stworzyła świat, w którym każdy z nich uczy nas czegoś bardzo ważnego, czegoś, co powinniśmy zapamiętać sobie na przyszłość - i choć nie składają się oni z samych zalet, na pewno stanowią pewnego rodzaju autorytety, którymi możemy kierować się w przyszłości.

“People laugh at me because I use big words. But if you have big ideas, you have to use big words to express them, haven't you?” 

W podsumowaniu powinnam zawrzeć tylko jedno zdanie - jestem sobie naprawdę wdzięczna, że pomimo wcześniejszych uprzedzeń postanowiłam jeszcze raz zatopić się w lekturze książki Lucy Maud Montgomery, ponieważ jestem pewna, że teraz zostanie ona w moim sercu na zawsze. 

CO POWIEM O ANGIELSKIEJ GRAMATYCE?

Anne of Green Gables to chyba najstarsza książka, jaką kiedykolwiek czytałam w oryginale i przyznaję, że niejednokrotnie musiałam sięgać do słownika, aby sprawdzać znaczenie co trudniejszych wyrazów. I choć myślę, że niektórych może to zniechęcić, tak czy tak gorąco polecam lekturę - czytanie po angielsku jeszcze bardziej wprowadza nas w klimat XX-wiecznej Kanady i pozwala nam poczuć się tak, jakbyśmy sami znajdowali się w słonecznym Avonlea i przeżywali wraz z Anią jej przygody.