piątek, 14 lipca 2017

"The Da Vinci Code" - Dan Brown

W Luwrze zostaje popełnione morderstwo. Jego ofiarą jest kustosz. Zwłoki zostają znalezione w pozycji przypominającej sławny rysunek witruwiański, na którym renesansowy artysta przedstawił idealne proporcje ludzkiego ciała. W zbrodnię zamieszany jest - według policji - profesor z Harvardu, znawca symboliki religijnej.
Sprawy komplikują się, gdyż umierający kustosz pozostawił szereg zagadek, które mają pomóc wskazać winnych tej zbrodni i trzech innych popełnionych tej nocy na wpływowych mieszkańcach Paryża. Ale mają też doprowadzić do czegoś znacznie bardziej istotnego.




Chciałam kolejną powieść na miarę Angels and Demons, dostałam... no właśnie.

Men go to far greater lengths to avoid what they fear than to obtain what they desire.
The Da Vinci Code okazał się być dokładnie tym, czego od niego oczekiwałam.
Chciałam książki, która, tak samo jak poprzedni tom, będzie przyjemną lekturą obfitującą w ciekawe wydarzenia, z nutką historii i wieloma zagwozdkami z dziedziny symboliki religijnej.
Chciałam znowu usłyszeć specyficzne żarciki Roberta Langdona, posłuchać jego inteligentnych rozważań i wziąć udział w śmiertelnie niebezpiecznym wyścigu z czasem (odmierzanym oczywiście na zegarku z Myszką Miki), którego zwycięzca pozostaje nieznany do ostatnich chwil.
Tęskniłam za pędzącą na złamanie karku akcją i zakończeniem, które zwaliłoby mnie z nóg i pozbawiło wszelkich dotychczasowych domysłów, jakie kłębiły się w mojej głowie.
Chciałam po prostu czegoś, co oderwie mnie od rzeczywistości i nie pozwoli o sobie zapomnieć przez długi, naprawdę długi czas. 
I, ku mojej uldze, The Da Vinci Code właśnie czymś takim się okazało. 


Telling someone about what a symbol means is like telling someone how music should make them feel.
Powiem jedno - jeżeli kiedykolwiek przestanę się zachwycać tym, w jaki sposób Dan Brown splata swoje intrygi, możecie uznać, że jest ze mną coś nie tak. To, co działo się na kartach The Da Vinci Code po prostu przeszło moje najśmielsze wyobrażenia - tak szczegółowej, dopracowanej i zadziwiająco interesującej historii nie spotkałam nigdy u żadnego innego autora, z którym miałam do czynienia. Brownowi udało się zamienić koszmarnie oklepany w przeróżnych kryminałach schemat, jak znalezienie zwłok oznaczonych tajemniczymi symbolami, w coś zupełnie oryginalnego - w coś, co od pierwszych stron wzbudza zainteresowanie czytelnika i trzyma go w napięciu aż do samego końca. Wszystko łączy się ze wszystkim, wskazówki odkryte na dwudziestej stronie przydają się na czterysta pięćdziesiątej, a bohaterowie raz okazują się być przyjaciółmi, a raz wrogami. Nie spodziewasz się, kiedy rzecz z początku nie do odgadnięcia staje się być prosta i wręcz banalna; kipisz ze złości, kiedy nie wpadniesz na coś oczywistego i piejesz z zachwytu, kiedy uda Ci się zrozumieć jakąś zawiłość, zanim zrobi to Langdon. 
Pozornie - sam zachwyt. 
Ale czy The Da Vinci Code to rzeczywiście same pozytywy?


What really matters is what you believe.
Spotkałam tutaj ten sam problem, co w Angels and Demons - pierwsze rozdziały dłużyły mi się niesamowicie, a z początku wbicie w fabułę graniczyło niemal z cudem. I choć sam rozwój historii niezmiernie mnie ciekawił, w żadnym wypadku nie nazwałabym tej książki lekturą "na jedną noc" ani taką, w której nie wytrzymacie, dopóki nie przewrócicie następnej strony. Czytanie jej zajęło mi w końcu cztery dni - a cztery dni jak na mnie i książkę sześćsetstronicową to, nie ukrywajmy, jednak wynik dosyć przeciętny.
Muszę wspomnieć też o stylu pisania Dana Browna, który w gruncie rzeczy można uznać za nieco... toporny. Możliwe, że to tylko moje odczucie, ale czytając The Da Vinci Code brakowało mi w nim takiej pisarskiej lekkości, co na dłuższą metę potrafiło nieźle zirytować. Co mogę zaliczyć na plus, to interesujące przedstawienie historycznych faktów czy też po prostu opisów, którymi bardzo łatwo czytelnika znudzić - tutaj ani razu nie pomyślałam o tym, aby coś pominąć albo zignorować, a bądźmy ze sobą szczerzy, że takich długich wstawek było w The Da Vinci Code całkiem sporo.

Today is today. But there are many tomorrows.
A co z bohaterami?
O Langdonie wspominałam już przy okazji ostatniej recenzji i moje odczucia w stosunku do niego w ogóle się nie zmieniły - autor wykonał bardzo dobrą robotę przy kreacji tej postaci, która nie wydaje się ani przerysowana, ani też szczególnie zaniedbana. Dan Brown zwrócił moją uwagę również na dopracowane przedstawienie postaci drugoplanowych. Sophie Neveu co prawda nie zyskała sobie mojej sympatii tak bardzo, jak Vittoria Vetra, ale nadal udało mi się ją polubić; Leigh Teabing z pewnością był jednym z bardziej zaskakujących bohaterów, a perspektywa głównego antagonisty, Silasa, sprawiała, że historii stawała się jeszcze bardziej interesująca.
Jednym słowem - dobra robota, panie Brown.

Life is filled with secrets. You can't learn them all at once.
Podsumowując - The Da Vinci Code to z pewnością lektura warta przeczytania. Jak dla mnie, nie dorównuje ona geniuszowi zaprezentowanemu w Angels and Demons, ale nie ukrywam, że zapewniła mi długie godziny rozrywki i umiliła trochę te nudniejsze wakacyjne dni.

CZYTAĆ, A MOŻE NIE, CZYLI COŚ O ANGIELSKIEJ GRAMATYCE
Przy okazji recenzji Angels and Demons wspominałam, że Brown nieco utrudnił lekturę dodając do fabuły sporo fachowego słownictwa - na całe szczęście, w The Da Vinci Code nie było go prawie wcale, co przywitałam z ogromną ulgą. Choć może nie poleciłabym czytania książek Dana Browna w oryginale komuś, kto dopiero zaczyna, to już bardziej zaawansowani czytelnicy nie muszą się obawiać - wszystko można bez problemu zrozumieć 😉


10 komentarzy:

  1. Na swojej półce mam "Inferno" i chociaż po takich recenzjach dotyczących twórczości tego autora, to myślę, że jeszcze przez długi czas będę się zbierać, aby to przeczytać ;)

    https://karolina-czyta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam, że przeczytałaś po angielsku. Ja jeszcze bym się nie odważyła, choć już kilka książek w oryginale przeczytam. Bałabym się, że pogubiłabym się w tych wszystkich zagadkach:)

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak konstrukcja i to, jak przemyślany pod kątem fabuły i wprowadzania informacji "Kod" robi wrażenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Film na podstawie książki po prostu kocham, więc może warto sięgnąć po ten utwór?
    Pozdrawiam.

    milowebooks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabieram się za tę serię od dłuższego czasu (oczywiście w polskim tłumaczeniu). Bardzo się cieszę, że aż tak bardzo podobała Ci się ona i nie mogę się doczekać chwili, gdy sama poznam książkowego głównego bohatera. Bo filmowego znam bardzo dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam! Mi się ogromnie podobało, film na podstawie też.

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam tę książkę i całą twórczość Dana Browna. Czytałam prawie wszystkie jego książki, ale ta jest moją pierwszą i ulubioną ;)
    Buziaki ;*
    bookowe-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem, czy przeczytam tę książkę. Pewnie tak, ale nie w najbliższym czasie.

    Buziaki,
    ksiazkowezamieszanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Dużo się nasłuchałam o geniuszu Browna, ale nie miałam jeszcze okazji przeczytać żadnej z jego książek. ,,Anioły i demony" czekają już na mojej półce, więc prędzej czy później się za to zabiorę. Mam nadzieję, że książka zachwyci mnie równie mocno jak Ciebie. :)

    Pozdrawiam
    atramentowy-swiat-ksiazek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Klasyka. Klasyka, którą trzeba i którą naprawdę warto znać. :)

    OdpowiedzUsuń