Rosie i Alex to najlepsi przyjaciele, odkąd tylko potrafią sięgnąć pamięcią. Przeżywali ze sobą każdą minutę swego życia, dzieląc większość wspomnień z najważniejszych chwil - od pisywania krótkich liścików jako małe dzieci po spędzanie razem urodzin czy wspólnych ucieczek z domu. Jednak kiedy Alex wyjedzie do Bostonu, na zawsze oddzielając się od dziewczyny i zaczynając nowe życie, czy ich przyjaźń ma szansę na przetrwanie?
Ta książka miała być dla mnie tylko lekką, wzruszającą przerwą - przyjemną odskocznią od fantastyki, sporym krokiem w kierunku innych gatunków, niż zazwyczaj czytuję... być może nawet czymś, co bardzo mnie intrygowało swoją mocno reklamowaną historią i długo wspominaną wspaniałością. Tak naprawdę nie miałam choćby krzty nadziei, że będzie to coś więcej ponad wszelkie inne opowieści o przyjaźni na odległość i przyjaciołach, których drogi się rozchodzą, a sami nie robią nic, by naprawić dawne więzy. Nie wiedziałam, jak bardzo ta książka sprawi, że ściśnie mi się serce, a chociażby psychicznie będę miała ochotę przeniknąć przez papierowe kartki i szepnąć Rosie czułe "będzie dobrze" za każdym razem, kiedy jej życie znowu sypało się na kawałki. Bo tutaj nie ma miejsca na jakiekolwiek szczęśliwe zwroty akcji czy nagłe przypływy szczęścia. To historia, którą musimy całym sobą zrozumieć i spojrzeć inaczej na świat. To historia, której nie zapomnimy.
Myślę, że aby satysfakcjonująco rozpocząć tę recenzję, muszę przytoczyć pewną refleksję, towarzyszącą mi od chwili, w której zakończyłam lekturę "Love, Rosie" - to nie jest książka, którą mamy w swych recenzjach opisywać, jak przepotwornie nas wzruszyła czy sprawiła, że nie mogliśmy się po prostu wziąć w garść po przeczytaniu ostatniej strony. Bo tak naprawdę to nie jest opowieść mająca na celu tylko wyciskać łzy. To gorzka historia o życiu, w którym bohaterowie nie czekają wieczność na szczęśliwe zakończenie i przystojnego księcia na białym koniu, który nagle zabierze ich od problemów codziennej harówki. To historia tak prawdziwa, że aż bolesna, pokazująca, jak szybko czas przelatuje nam przed oczami, pozostawiając po sobie czasami tylko ból i cierpienie. Ale jednocześnie jest to opowieść piękna i pełna poświęceń.
Jest to pierwsza powieść epistolarna, którą miałam okazję przeczytać, i choć nie jestem szczególnie zauroczona, muszę przyznać, że moje wrażenia są bardzo, bardzo dobre - miło było zobaczyć, jak autorka poradziła sobie z prowadzeniem historii bez większego przedstawiania bohaterów, ich cech oraz wewnętrznych przeżyć. Przebieg opowieści mogliśmy za to obserwować za pomocą maili, wiadomości, listów oraz kartek urodzinowych, wysyłanych przez Rosie i Alexa do różnych osób ze swojego otoczenia, gdzie dzielili się swoimi refleksjami oraz problemami. Właśnie one były tak wspaniałe i niesamowite - wyglądały tak, jakby były wyjęte z prawdziwych rozmów, a nie z głowy autorki, choć śmieszyły, wzruszały i wzbudzały współczucie jak żadne inne, które można by przeprowadzić.
Styl pisania autorki jest fenomenalny, lekki i przyjemny, aczkolwiek potrafiący idealnie wzbudzić w nas określone uczucia - zdałam sobie sprawę, że gra na naszych uczuciach jak na jakimś muzycznym instrumencie, sprawiając, że odczuwamy takie same emocje, jak papierowi bohaterowie. Ciężko uwierzyć, że Cecelia Ahern to nie autorka z wieloletnim życiowym stażem i doświadczeniem - wszelkie trudne życiowe sytuacje czy problemy zostały przedstawione w tak przystępny sposób, że nie mogłam się w nich doszukać choćby krzty fałszywości czy przekolorowania. Jednym słowem - jestem zachwycona.
Bohaterowie, to coś... wspaniałego. Ile razy jeszcze powtórzę synonim wyżej wspomnianego słowa w tej recenzji? Byli tak ludzcy, tak ukształtowani i obdarzeni prawdziwymi cechami, że równie dobrze mogłabym uwierzyć, że przez prawie czterysta stron oglądam fragment czyjegoś życia przez ukrytą kamerkę. Nie było tutaj miejsca na jakieś niezdecydowanie, głupie decyzje, podejmowane pod wpływem chwili czy niepotrzebne refleksje i rozterki. Zakochałam się w ich wykreowaniu i myślę, że długo nie zapomnę o tym, ile emocji przez nich doświadczyłam.
Podsumowując... polecam. Polecam, każdemu, kto tylko kiedyś o niej słyszał i myślał o przeczytaniu, ale zawsze się z nią mijał, tym, którzy wciąż trzymają ją nietkniętą na półce, tym, którzy chcą kupić, ale nigdy nie wiedzą kiedy... nie czekajcie na odpowiedni moment, by poznać historię Alexa i Rosie. Bo odpowiedni moment już nadszedł.
Ocena - 10/10
Zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl
Kurczę, czuję się niesamowicie zachęcona! Czytałam inną powieść autorki i bardzo mi się podobała, dlatego też na pewno w tym roku sięgnę po "Love, Rosie".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Mi niestety historia nie przypadła do gustu. Jedyne co mnie urzekło, to epistolarna forma. Bohaterowie bardzo mnie irytowali, nie polubiłam ich specjalnie. Ale cieszę się, że Tobie książka się spodobała :)
OdpowiedzUsuńCzytałaś może inne książki tej autorki?
Nie, ale na pewno się za nie zabiorę, gdy tylko będę miała wolną chwilę :)
UsuńJuż jakiś czas temu zastanawiałam się nad zakupem tej powieści i powiem ci, że bardzo mnie zachęciłaś :) Niestety obejrzałam już film (mama mnie zmusiła, żebyśmy razem obejrzały) ale po powieść zdecydowanie sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
moment-for-book.blogspot.com
Ta książka jest naprawdę niesamowita! Czytałam ją rok temu, lecz nadal pamiętam jej niepowtarzalny klimat i uczucia mi towarzyszące. Smutne w tej historii jest to, że za każdym razem, gdy już wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku i zdawać by się mogło, że bohaterowie odnajdą w końcu szczęście, wszystko się sypało i pozostawiało we mnie uczucie rozczarowania. Ale to właśnie było piękne, bo jak wspomniałaś, jest to książka o życiu, a właśnie takie jest życie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
secretsofbooks.blogspot.com/
Oglądałam tylko film, który mi się bardzo podobał, jednak forma w jakiej książka jest pisana mnie nie zachęca
OdpowiedzUsuńNie byłam przekonana do tej książki, jednak po twojej recenzji chyba się skuszę. Ostatnio mam ochotę na coś, co skłoni mnie do przemyśleń i nie będzie zwykłym wyciskaczem łez.
OdpowiedzUsuńA mnie się podobał film, jednak z książką na razie nie miałam styczności. Kolejna w bibliotece mnie przeraziła i czekam chyba od pół roku. Mam nadzieję, że w końcu coś się ruszy. :D
OdpowiedzUsuńMAJUSKUŁA
Oglądałam film, a potem czytałam książkę. Jest to do mnie naprawdę niepodobne, ale film jak i książka bardzo mi się podobały. Chociaż jakoś specjalnie się nie wzruszyłam, co dziwne, bo jestem z natury płaczliwą ;) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Ja się nią bardzo rozczarowałam. Schematyczność, przewidywalność i głupie decyzje bohaterów doprowadzały mnie do szału.
OdpowiedzUsuńTa książka jest niesamowita :) to jak jest napisana wyróżnia ją, jest inne niż reszta książek:) pozdrawiam http://wiktoriaczytarazemzwami.blog.pl/
OdpowiedzUsuńKocham tę książkę, a film jest po prostu cudowny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zapraszam na konkurs, który organizuję na swoim blogu:
http://monicas-reviews.blogspot.com/2016/01/noworoczny-konkurs.html
Ja niestety należę do grona osób odpornych na "Love, Rosie" (a może po prostu opornych). Epistolarna formuła mnie męczyła, mimo że są książki, w których odebrałam ją pozytywnie. Jednak najbardziej denerwowali mnie bohaterowie i ich niezdecydowanie. Zdecydowanie nie jest to powieść, która mnie zachwyciła, ale jestem świadoma, że wielu osobom bardzo się podobała. ;)
OdpowiedzUsuńOglądałam film i bardzo mi się podobał. A książki są po prostu lepsze więc kiedyś w końcu muszę sięgnąć po tę książkę! :)
OdpowiedzUsuńTa książka wydaję się naprawdę świetna. Ostatnimi czasy cały czas mnie prześladuję ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno kiedyś ją przeczytam, bo zapowiada się cudownie!
Pozdrawiam.
houseofreaders.blogspot.com
Love Rosie to jedna z moich ukochanych książek, jest taka ciepła, zabawna i wzruszająca :3
OdpowiedzUsuńByłam w kinie na filmie - coś cudownego! naprawdę świetna produkcja, jednak z papierową wersją jakoś tak się mijam, ale po przeczytaniu Twojej recenzji doszłam do wniosku że ja także koniecznie musze ją poznać, mam nadzieję że dla mnie Love Rosie okaże się równie zachwycające mimo że znam już zakończenie. Ciekawa jest ta narracja epistolarna, nigdy się jeszcze z taką w żadnej książce nie spotkałam ;o
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Uwielbiam tę książkę! Jak dla mnie to ten pomysł na listy, e-maile i rozmowy zamiast zwykłych dialogów jest po prostu niesamowity. Szkoda tylko, że jeszcze filmu nie widziałam :(
OdpowiedzUsuńBuziaki, Lunatyczka
Wiele słyszałam o tej pozycji. Dużo wiele pozytywnych opinii, ale i negatywnych.
OdpowiedzUsuńPo takim rozgłosie tej książki postanowiłam, że ją przeczytam.
A na dodatek po twojej recenzji mój zapał do przeczytania książki jeszcze bardziej się zwiększył :)).
Pozdrawiam. ~ Julka ☺ ~
Zapraszam na nową recenzję
http://odkawywoleksiazke.blogspot.com/2016/01/recenzja-pod-kloszem-autorstwa-meg.html
Oglądałam film i ogromnie mi się podobał. A książka? Cały czas mnie kusi. Widziałam ostatnio poprzednie wydanie "Na końcu tęczy" za 6,50 i chyba jednak je kupię. Po takiej recenzji? Trzeba.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ksiazki-inna-rzeczywistosc.blogspot.com
Czytałam, ale .... nie przeczytałam. Nie dobrnęłam do końca, książka mnie wykończała :/ Na pewno zgodzę się z Tobą, że jest to gorzka historia o życiu, przepełniona bólem. Jednak styl autorki dla mnie nie był lekki, wręcz uciążliwy. A może to nie styl? Może po prostu nie przypadła mi forma epistolarna? A może to przez wydanie, jakie znalazłam w bibliotece - "Na końcu tęczy", które przypominało książkę kieszonkową? A może monotonia, która zaczynała się wkradać? Cokolwiek to było, nie byłam w stanie jej dokończyć. "Love, Rosie" niewątpliwie łapie za serce, sama tego doświadczałam niemal w każdym momencie - to chyba przez współczucie do głównych bohaterów ... Mam do niej mieszane uczucia :) Kiedyś podejmę wyzwanie przeczytania jej ponownie, szczególnie że dziś, gdy byłam w bibliotece zauważyłam normalne wydanie "Love, Rosie" :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♥
Odskocznia od fantastyki, hm? Też mam ten problem, żeby się otwierać na nowe gatunki, ale jednak nie mogę się stuprocentowo przekonać do czegoś, co nie zawiera choćby jednego smoka albo elfa :P.
OdpowiedzUsuńW formie epistolarnej jeszcze nic nie czytałam i naprawdę mnie ciekawi jak to wygląda w praktyce. Tym bardziej jestem zaintrygowana, jeśli bohaterowie są tak dobrze wykreowani, jak twierdzisz :).
Kurczę, tak to opisałaś, że "Love, Rosie" miażdży serce, że NA PEWNO muszę przy najbliższych zakupach książkowych się zaopatrzyć i się sama przekonać, bo opinie widzę naprawdę skrajne. Mam nadzieję, że również się zachwycę ;).
City of Dreaming Books
Kurczę, teraz jeszcze bardziej wiem, że muszę przeczytać! Oglądałam tylko film, który bardzo mnie zauroczył i chcę poznać pierwowzór! I do tego jestem ciekawa, jak wyszła autorce powieść epistolarna - ta cała konstrukcja i w ogóle... Jestem tym zaintrygowana. ;) Powieści epistolarne już czytałam, ale nie takie, w których były maile czy kartki urodzinowe. :P
OdpowiedzUsuńKiedyś na pewno przeczytam, wiem to. ^_^
Podpisuję się pod tą recenzją rękami i nogami! Uwielbiam wszystko w tej książce, od bohaterów, przez akcję i formę epistolarną, po właśnie ten realizm, słodko-gorzką historię przyjaźni i miłości na odległość :)
OdpowiedzUsuńA w moje łapki jeszcze "Love, Rosie" nie trafiła. Ale obejrzałam ekranizację - a jeśli chodzi o filmy to trudno mnie zadowolić - bardzo przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
"Love, Rosie" jest naprawdę świetną książką. Sięgnęłam po nią z czystej ciekawości, nie mając zbyt dużych oczekiwań i zostałam pozytywnie zaskoczona. Zabawna i wzruszająca zarazem - to właśnie przepis na udaną powieść.
OdpowiedzUsuńChcę niebawem sięgnąć po kolejne książki pani Ahern.
Może "Ps. Kocham cię"?
Któż to wie? :)
Pozdrawiam serdecznie,
Isabelle West
Z książkami przy kawie
Czytałam, mam na półce i podobnie jak Ty bardzo polecam :) A Alex&Rosie szybko stali się jednym z moich OTP :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! http://czytam-pisze-recenzuje-polecam.blogspot.com
To jedna z gorszych książek, jaką miałam okazję przeczytać. Pozwolę sobie przytoczyć fragmenty mojej własnej recenzji:
OdpowiedzUsuńPrzez całą książkę oboje przechodzą przez burzliwe związki i małżeństwa i chociaż jego kocha drugie i na odwrót, ciągle się mijają – co powoli zaczynało doprowadzać mnie do szału.
Nie mogę powiedzieć, że książka była nudna, ale zdecydowanie mogę użyć określenia: czasem nudnawa. Gdzieś w połowie miałam dość – bo ileż można kręcić, ileż można się mijać?! Dziecko, ta dziewczyna, tamten chłopak, małżeństwo Rosie, małżeństwo Alexa, rozwody i dalsze mijanie się ze swoją miłością... Zrobiło się nużąco i jedyne co chciałam, to aby byli już w końcu razem – ale z każdą stroną działo się coś nowego, co nie pozwalało im się zejść i sprawiało, że coraz bardziej się denerwowałam.
A już w ogóle szalałam, gdy po czterech miesiącach czytania, w końcu dotarłam do ostatniej, 510 strony i dopiero na ostatniej kartce Alex i Rosie się zeszli, będąc 80-letnimi staruszkami. Nie, nie, nie.
Uważam, że straciłam przy love, rosie cztery miesiące, podczas których mogłam przeczytać o wiele bardziej wartościowe książki, a zamiast tego męczyłam się z tą pozycją i miałam niechęć do czytania w ogóle.
Mnie nie zachwyciła i nie dałabym jej więcej niż 5/10, bo jednak trochę uczy o życiu i podobał mi się humor, zwłaszcza sarkastyczna Rosie i jej przyjaciółka. ;)
Pozdrawiam, K.
recenzje-koneko.blogspot.com