Violet Lasting to jedna z dziewczyn z niesamowitymi zdolnościami, które przeznaczone zostały na Aukcję. Tam, po licytacji, mają być sprzedane do domów jednej z arystokratek, pragnących tylko jednego - przedłużyć linię rodu i urodzić Wybrankę, kobietę, która w przyszłości obejmie ważny urząd w skłóconym Klejnocie. Violet trafia do Diuszesy Jeziora, w której pałacu mają już niedługo stać się niespodziewane rzeczy... których nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Z czym nam się kojarzą pałace? Z bogactwem, ociekającymi złotem meblami oraz marmurową posadzką, po której z gracją łabędzia stąpają obute w kryształowe pantofelki stopy. Z wystawnymi przyjęciami, na których pojawiają się zamożne osobistości, szampan leje się litrami, a w tle pobrzmiewa nutka klasycznej muzyki, którą z zachwytem komentują zajadające się ciastami damy. Na parkiecie krążą roześmiane pary, podrygujące w rytm menueta, niektórzy z nich właśnie poznali swoją przyszłą małżonkę, a niektórzy bawią się już w towarzystwie osoby, z którą spędzą resztę życia. Z czym jeszcze kojarzy nam się pałacowe życie? Z księżniczkami, hrabinami, lordami i królewską arystokracją, trzymającą pieczę nad mniej beztroską częścią tej pozornej hulanki. Z następcami tronu, panicznie poszukującymi współmałżonki, zawistnymi królami i dobrodusznymi królowymi. Lecz... czy myśleliście kiedyś o okrutniejszej części dworskiego życia? O ludziach, którzy, mimo swej doskonałości, są traktowani niczym słudzy, odsunięci od bogactwa i przyjemności płynących z przebywania w pałacu? Przyszedł więc czas, byście poznali Violet Lasting. Dziewczyny, której życie pozornie się skończyło, gdy wylądowała wraz z dwustoma innymi kandydatkami na Aukcji.
Nie jest tajemnicą, iż zawsze byłam pod wrażeniem akcji toczącej się w samym środku pałacowej sielanki. Księżniczki, bale, zacięta walka o koronę i dworskie intrygi, toczące się tuż pod nosem obojętnej rodziny królewskiej... wzbudzały u mnie mieszankę ekscytacji pomieszanej z zafascynowaniem, naturalną ciekawość, jak autor bądź autorka przedstawi realia ludzi żyjących w nieopisanym bogactwie. Bo za każdym razem robił to inaczej. Ale to akurat Amy Ewing wykreowała świat, o którym nawet byście nie pomyśleli, że mógłby istnieć pod nazwą "Klejnotu".
Zawsze obserwujemy przebieg wydarzeń z perspektywy osoby, dla której znalezienie się pośród wszechobecnego bogactwa było jak przysłowiowa gwiazdka z nieba. O której bezpieczeństwo dba wyspecjalizowana grupa ludzi, a każdy czyn opiewają gazety, starając się za każdym razem przysporzyć jej coraz więcej miłośników. Tutaj, dla odmiany... spotykamy się z okrucieństwem. Traktowaniem obdarzonych zdolnościami ludzi jak zwierzęta, bezwolne maszynki do spełniania rozkazów swych rozpieszczonych właścicieli. Violet, jako jedna z najbardziej uzdolnionych dziewczyn w Magazynie, trafia z sielankowej, rodzinnej atmosfery do surowego pałacu, w którym złamanie zasad szalonej Diuszesy grozi poważnymi skutkami. Amy Ewing doskonale poradziła sobie z zadaniem, w którym najwyższą stawką było odwzorowanie świata bogactw jako nie tyle ogrom szczęścia i fontannę obfitości, ale więzienie, gdzie mimo swoistej wolności Violet dusi się z tęsknoty za rodziną i dawnym życiem.
Świat przedstawiony w "Klejnocie" jest jednym z lepszych, a w rzeczywistości jednym z okrutniejszych, z jakimi miałam okazję się kiedykolwiek spotkać. Tutaj nie ma miejsca na uśmiechy, szczęście i szczery śmiech, płynący korytarzami pałaców dzień i noc, jak to bywało dla przykładu w cukierkowych "Rywalkach" Kiery Cass. Będąc szczerym, w uniwersum wykreowanym przez Amy Ewing prędzej spotkamy się z uschniętymi gałązkami winorośli, namacalnym strachem i nieustanną paniką, niż z ogrodami pełnymi kwitnących, pachnących róż. Przyznam, że próbowałam doszukać się tutaj jakichś wad, niedociągnięć, widocznych inspiracji jakąś inną serią czy filmem, ale po dłuższym czasie stwierdziłam, że to nie ma sensu - autorka postarała się na tyle, że każde jej posunięcie zdaje się być niesamowicie oryginalnym powiewem świeżości.
Podsumowując, książka Amy Ewing jest wspaniała. "Klejnot" przedstawia sobą wszelkie walory, jakie powinna mieć każda dystopia, sprawia, że jesteśmy wciśnięci w fotel i jednocześnie coraz szybciej przewracamy strony, żeby dowiedzieć się, co stanie się akurat w TYM kluczowym momencie. Polecam wszystkim, którzy lekką fantastykę kochają tak samo jak ja. Z pewnością wyniesiecie z tej lektury niesamowite wrażenia, których długo nie zapomnicie.
Ocena - 10/10
Zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl
O, kolejna powieść, która nie pozwoliła na "hejty" :D Oczywiście nie mam tu na myśli prawdziwego hejtu, a Twoją konstruktywną krytykę z pazurkiem ^^
OdpowiedzUsuńPatrząc na tę książkę widzę kopię Rywalek, więc jestem ogromnie zaskoczona, że tak nie jest, a wręcz między tymi powieściami wyczuwalny jest kontrast: słodko-gorzka. Kolejnym zaskoczeniem jest powiew świeżości, o którym piszesz, bo pomysł na fabułę nie sprawia wrażenia nieszablonowego, dlatego tym bardziej czuję się zaintrygowana ^^
Jesteś pierwszą osobą, która zaciekawiła mnie "Klejnotem" :D
Pozdrawiam ♥
Oj jak najbardziej ją poznam :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o tej książce i mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać. Jeszcze bardziej mnie zachęciłaś do niej tą recenzją. Nie czytałam jeszcze nic w tym stylu i muszę to nadrobić. W dodatku ta okładka jest przepiękna. Delikatna i z pazurem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
swiat-pelen-liter.blogspot.com
Chciałam tę książkę przeczytać w wakacje, ale jakoś o niej zapomniałam. Twoja recenzja popchnęła mnie do chęci lektury "Klejnotu". Okładka jest boska♥
OdpowiedzUsuńhttp://k-a-k-blogrecenzencki.blogspot.com/
Bardzo lubię książki, których akcja jest umiejscowiona w pałacu, jak to było w przypadku "Rywalek". Ta lektura zaciekawiła mnie jednak, ponieważ po przeczytaniu Twojej recenzji, wydaje mi się, że będzie ich całkowitym kontrastem, ze względu na okrucieństwo, którego raczej nie było w dziele Kiery Cass. Jestem teraz jak najbardziej zmotywowana, aby sięgnąć po "Klejnot" :)
OdpowiedzUsuńbardzo lubię takie dystopijne klimaty
OdpowiedzUsuńNapisałaś, że starałaś się "na złość" doszukać inspiracji jakimś innym dziełem. I chyba Cię zrozumiałam (popraw mnie, jeśli źle), że chodzi w tym wyadku o plagiat z innego dzieła. Bo to co innego niż inspiracja, która książce może dodać niezbywalnego uroku, nutki tajemniczości i zdecydowanie wzbudzić zainteresowanie czytelników, którzy zapoznali się wcześniej z "produktem pierwotnym". Inspiracje są dobre i powinno być ich jak najwięcej. Niestety sporo ludzi (ukrytych hejterów) doszukuje się w nich plagiatów i nie zawsze mają rację. Bo to dwie inne rzeczy, jedna diametralnie dobra, druga diametralnie zła.
OdpowiedzUsuńWybacz za uwagę, ale mam nadzieję, że coś tam ona wniesie ;)
Zapraszam na konkurs :)
http://ksiegoteka.blogspot.com/2016/04/donikad-konrad-czerski.html
Nigdy nie czytałam książki, której akcja kręciłaby się wokół pałacu i rodziny królewskiej. Musze przyznać, że stało się tak głównie z mojego powodu- Po prostu takich książek unikam. Czemu? Sama nawet nie wiem. Nie ciągnie mnie do nich i nie wydaje mi się, aby były to książki dla mnie. Sądzę, że kiedyś jednak sięgnę po ,,Klejnot" oraz ,,Rywalki", by sprawdzić czy tak jest na prawdę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i czekam na kolejne posty :*
Julka z julyinthebookland.blogspot.com
Przeczytałam już jakiś czas temu i drugą część także :)
OdpowiedzUsuńPierwsza nie była aż tak porywająca jak druga :)
Pozdrawiam
WysnilamSen :)
No przyznam, że zainteresował mnie ten "Klejnot". Przede wszystkim dlatego, ze pokazuje życie pałacowe od tej gorszej strony, a nie tak jak w "Rywalkach". Muszę zdobyć tę książkę :)
OdpowiedzUsuń