Przygotujmy się na walkę, której jeszcze nie było. Rozterki, które złamią nam serce swoją okrutnością. I historię, z jaką nigdy jeszcze się nie spotkaliśmy.
Zakończenia serii w wielu przypadkach bywają niesatysfakcjonujące. Albo ginie ktoś, kogo uwielbiały miliony albo zaś pozostaje przy życiu ten, któremu wszyscy życzyli tego, co najgorsze; tu czy tam autor pozostawia za dużo niedopowiedzeń, a z drugiej strony gdzieś indziej zdarzyło się wręcz przeciwnie, nie można było dopowiedzieć sobie niczego i chyba byłoby lepiej, aby pisarz pozostawił losy postaci w stanie niepewności. W krótkich słowach: ciężko zadowolić czytelnika na tyle, by po skończonej lekturze uznał, że to było to, czego oczekiwał, tak, właśnie w takim miejscu widział ulubionego bohatera, oczywiście, że będzie wspominał trylogię dobrze i przyjemnie. Ciężko, a czasami wręcz niemożliwie.
Jednak, proszę państwa, Marie Lu dokonała właśnie tego niemożliwego i choć z pewnością wielu ma ochotę rwać sobie włosy z głowy na myśl o ostatnich rozdziałach Patrioty, ja uśmiechnę się tylko z satysfakcją i powiem, że jestem wdzięczna za natłok emocji, które mi wtedy towarzyszyły.
Lubię tę trylogię, może nawet uwielbiam; w każdym razie dwa poprzednie tomy wzbudziły we mnie na tyle różnorakie uczucia, że nie raz po skończeniu lektury wracałam do niej myślami, fantazjując i gdybając, co zdarzy się dalej. Ale nie, byłam pewna, że nie zakochałam się w niej na zabój i dlatego więc nie czułam się zbytnio podekscytowana, gdy w moje ręce trafił nieco wysłużony biblioteczny egzemplarz Patrioty - wręcz przeciwnie, bałam się, że właśnie trzymam książkę, która kompletnie zniszczy i tak nadszargany już w moich oczach wizerunek Marie Lu. Byłam pełna obaw, że jednak ciężko będzie mi potem spojrzeć na trylogię Legenda z uśmiechem na ustach i iskierkami w oczach.
Jednakże przyszłe wydarzenia doskonale pokazały mi, że moja narastająca sceptyczność nie była tutaj do niczego potrzebna. No, prawie.
Chwila minęła, a ja już zdążyłam zapomnieć, jak świetną autorką jest Marie Lu, kto by pomyślał? Weszłam w świat Republiki nie do końca pamiętając, co zdarzyło się w nim ostatnio, jednak w przeciągu kilkunastu stron znów czułam ten niepowtarzalny klimat, otulający mnie zewsząd swoją wręcz klaustrofobiczną złożonością. Ta książka jest jednocześnie tragiczna, zabawna, pędząca na łeb, na szyję i porażająco powolna - i choć nie raz zdarzały się widoczne zgrzyty w prowadzeniu fabuły, bawiłam się przy niej przednio i przypuszczam, że nie raz jeszcze do tej trylogii wrócę. Polubiłam sposób, w jaki autorka niesamowicie kreuje historię tak, by wnosiła coś świeżego nie tylko do kanonu książek dystopijnych, ale i do naszego życia - nie wiem, jak Wy, ale po jej przeczytaniu na problem epidemii i przeróżnych chorób panujących na świecie spojrzałam zupełnie inaczej. Nie jako na coś, co mnie nie dotyczy, o co w zasadzie nie powinnam się nawet martwić, ale jak na naprawdę poważny problem nękający dzisiejszych ludzi; problem, który pozbawił wiele osób rodzin i przyszłości, problem, na który rozwiązania cały czas nie ma, nieważne, jak usilnie by szukał.
Nie mogę uwierzyć w to, jak często ostatnimi czasy mam okazję to powiedzieć, ale bohaterowie w Patriocie jednocześnie odrobinę dorośli, a jednocześnie pozostali tak samo cudowni i ludzcy jak wcześniej - czyli w konsekwencji zakochałam się w nich bez pamięci. Razem z nimi płakałam, przeżywałam wzloty i upadki dorosłego, całkowicie nieznanego życia, patrzyłam niczym niemy obserwator jak tracą to, co było dla nich najważniejsze. Ciężko mi uwierzyć, jak Marie Lu była w stanie tchnąć w nich nie tyle ducha, ale i los normalnego człowieka - to nie garstka postaci, którym wszystko się udaje, którzy nie mają się czym martwić mimo że wszystko wokół zaczyna walić się na kawałki. Day, June... musieli wiele przejść, aby dojść do tego miejsca, w którym ich pozostawiłam, a jednocześnie autorka ich nie oszczędzała.
Czy polecam? Oczywiście. Naprawdę, warto, warto ją przeczytać, choćby dla rozrywki i spędzenia kilku miłych wieczorów razem z June i Dayem - choćby po to, aby przeczytać kolejną powieść dystopijną i poznać historię, której jeszcze nie widzieliście.
Ocena - 8/10
Zdjęcie pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl
O Boże nieeeeee... zapomniałam, że to trzecia część, a ja czytałam tylko pierwszą i wesoło czytam pierwsze zdanie i nagle takie zawahanie... "kurde zaspojlerowałam sobie ;(" Więc recenzję przeczytam po lekturze drugiej części XD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
ksiazki-mitchelii.blogspot.com
No tak, zakończenia bywają różne, a czytelnicy tacy wybredni. ;) Ja mam tak: wolę smutne, tragiczne zakończenia (nie życzę bohater(k)om źle, tylko tragedie bardziej zapadają mi w pamięć i wywołują silne emocje), ale czasem zachciewa mi się takiego szczęśliwego. ;) A powyższej serii/autorki nie znam (tj. podczytywałam raz pierwszą część, ale nic z tego nie wyszło), postaram się to w wolnej chwili nadrobić.
OdpowiedzUsuńCała seria jeszcze przede mną, ale trochę to potrwa, bo moja lista czytelnicza jest dość długa. Bardzo mi się podobają okładki *-* A zakończenia lubię takie, które złamią mi serce. Wtedy na pewno na długo zapamiętam historię :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko <3
Czytałam tę trylogię nie tak dawno temu i bardzo dobrze ją wspominam. Ja także nie zawiodłam się na ostatnim tomie i ogólnie jestem bardzo zadowolona z czasu, jaki spędziłam w świecie stworzonym przez Marie Lu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Dominika z Books of Souls
Początkowo, kiedy weszłam i przeczytałam tytuł Twojej nowej notki, pomyślałam sobie, że zrecenzowałaś film "Patriota" (jeżeli nie oglądałaś to gorąco Ci polecam, ja go uwielbiam, wzruszam się za każdym razem, kiedy go oglądam). Nie spotkałam się nigdy z książkami Marie Lu, ale za moment wygoogluje sobie pozostałe książki cyklu i wtedy zdecyduję, czy chciałabym po nie sięgnąć. Muszę jednak przyznać, że okładka tej części jest bardzo ładna, lubię takie, a jestem trochę okładkową sroką :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko, bookworm z Książkowoholizm :>
Zakończenie Patrioty jest cudowne! Takie, jakie lubię najbardziej :D Jestem zwolenniczką happy endów, ale bardziej mnie zadowalają jednak zakończenia takie jak w Patriocie :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię tę trylogię ^_^ Choć w tym tomie jakoś nie związałam się mocno z bohaterami (nie to co w Wybrańcu, tam byłam bardzo zżyta z postaciami <3)
Tak czy siak Legenda to udana przygoda :D
Jeszcze nie czytałam tej trylogii, ale wiem, że to moje klimaty <3 na pewno zapoznam się z pierwszym tomem, zwłaszcza po tak entuzjastycznej recenzji trzeciego :) (wiem, to nie brzmi do końca logicznie :P) /Klaudia
OdpowiedzUsuńNie znam tej trylogii, nie znam autorki i ... jakoś mi do niej nie po drodze. ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie miałam do czynienia z tą serią, ale może kiedyś...? Gdyby tylko było tyle czasu i pieniędzy, co książek...:/
OdpowiedzUsuńA recenzja świetna jak zwykle!
Buziaki! ♥
Twoja recenzja jest wyczerpująca i to mi się podoba.
OdpowiedzUsuńZ serią nie miałam styczności, ale chce ją poznać.
Trochę martwi mnie niedosyt po niej, brak takiego kopniaka, po którym ma się kaca książkowego.
Muszę sprawdzić się sama z tą pozycją :D
Pozdrawiam serdecznie
http://bookparadisebynatalia.blogspot.com/
I przy okazji zapraszam na wydarzenie konkursowe
https://www.facebook.com/events/1046947058721737/
Nie słyszałam ani o autorze, ani o serii, a szkoda, bo sądząc po Twojej recenzji wiele dobrego mnie ominęło. Piszesz o tej książce bardzo pozytywnie, i o ile zrozumiałam, to jest ostatnia część tak? Bede musiala poszukać recenzji wcześniejszych książek. Tak po za tym to ta ksiązka ma przecudowną okładkę, bardzo mi sie podoba. :)
OdpowiedzUsuńPodrawiam Cię;)
i zapraszam do mnie;)
(recenzentka-ksiazek.blogspot.com)
Pękna okładka. Nie szłyszałam o tej ksiżce, ale widzę, że powinnam ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu mam zamiar przeczytać trylogię Lu. Często jednak ludzie albo ją polecają, albo odradzają. Dlatego też sama nie mogę się zdecydować. Myślę, że poczytam więcej recenzji i zobaczymy czy będą pozytywne. Fabuła jest raczej wciągająca, powieści typu dystopia bardzo lubię. Okładka również zwraca uwagę czytelnika.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie! :)))
Matrix25 ^^
http://magia-ksiazek-recenzje.blogspot.com/
Lubię smutne zakończenia. Nie żebym bohaterom źle życzyła- wolę zakończenie, które wgniotą mnie w fotel, a nie słodko- mdłe epilogi w stylu Insygniów Śmierci. O serii nie słyszałam wiele, jednak spodobały mu sie okładki xD. Może kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńhttp://booksinshadow.blogspot.com
Masz rację, zakończenia trylogii czy serii nie zawsze są satysfakcjonujące, dlatego to duży plus, że autorce udało się stworzyć dobre zwieńczenie tej historii. Niestety, jeszcze jej nie czytałam, ale teraz wiem, że muszę jak najszybciej nadrobić zaległości ;)
OdpowiedzUsuńCzytałam całą trylogię dwa lata temu, leżąc w szpitalu i czekając na operację. Do dziś pamiętam, jak poprosiłam pielęgniarkę, żeby dała mi jeszcze chwilkę zanim poda mi głupiego jasia, bo "zostało mi kilka stron i bardzo nie chciałabym umrzeć nie wiedząc jak to się skończy" xD Taki ze mnie optymistyczny śmieszek :')
OdpowiedzUsuńMarie Lu ma niesamowita zdolność kreowania bochaterów i światów, a historie opowiada tak, że człowiek zapomina o wszystkim - o wenflonie, kroplówce, i groźbie zgonu na stole operacyjnym. Chwała niebiosom, ze miałam ze sobą dwa ostatnie tomy tej trylogii, bo inaczej zeszłabym tam ze strachu. Aktualnie poznaję kolejną trylogię tej Autorki, Malfetto, i muszę przyznać, że Lu trzyma poziom <3
Pozdrawiam,
Q.
https://doinnego.blogspot.com/